Uśmiech
Kolejny cios, kolejna
ofiara.
Rozdział 1.
Żaluzje były
zasunięte. Promyki światła przedzierały się przez ciężkie powietrze i unoszący
się kurz. Niby dzień, a w Sali wyglądało wszystko, jak gdyby był już wieczór. Na
łóżku leżała dziewczyna, zaczęła się budzić. Mająca kilka plastrów, widoczne
zadrapania i siniaki, spokojna jak gdyby nigdy nic, mimo iż została niedawno
przywieziona i opatrzona w czasie śpiączki. Obok niej siedziała na krześle
kobieta. Miała na sobie biały fartuch. W sali były tylko one. Nastolatka
przekręciła głowę w lewą stronę. Spojrzała na nią wzrokiem pełnym żalu.
-Jesteś w
szpitalu. Nazywam się Anna i jestem psychiatrą. Słyszałam, że skoczyłaś z
czwartego piętra. Czemu to zrobiłaś? – spytała kobieta, przekładając jedną nogę
na drugą.
-Matko.. –
dziewczyna zasłoniła ręką oczy, i z ironicznym uśmiechem kontynuowała – Heh… czemu
nie mogłam skoczyć z wyższego piętra?
-Powinnaś
cenić życie. Bóg ci je dał, więc doceń to.
-Nie wie
pani, jak bardzo się starałam..I tego właśnie nie cierpię… Ludzie nie wiedzą, jak
się czuję, co robię, czy w ogóle próbuję coś zrobić, i tak po prostu mówią za
mnie. Nie zważają na to, że może to dla mnie jest wysiłkiem, to dla nich może
być zwyczajną sprawą, ale dla mnie..dla mnie może być nieosiągalne..bycie
szczęśliwym.
-Co cię do
tego zmusiło?
-Zmusiło? Chciałam
zasnąć, już się nie obudzić. Uciec,
uciec jak najdalej. Zniknąć. Zniknąć na zawsze.
-Czyżbyś
miała depresję..?
-Zdaje sobie
pani sprawę, że ratując mnie, zmusza mnie pani do ponownego skoku? Terapie mogą
być nieskuteczne. Może moje poglądy na świat mogą się zmienić, ale nie ja. A to
właśnie ja tego dokonałam..i pewnie dokonywać będę. Aż do skutku. Ale..z jednej
strony, jestem w pewien sposób zadowolona.. że ktoś mnie uratował. Tylko teraz,
co zrobię dalej?
-Co dalej?
Będziesz się leczyła. Pod moim okiem - podkreśliła
-Naprawdę
pani współczuję.. tak bardzo pani współczuję, że trafiła pani na kogoś takiego,
jak ja.
-Czemu tak
sądzisz? –Anna poczuła się poirytowana.
-Jestem
potworem –uśmiechnęła się z błyskiem w oku.
Rozdział 2.
Zszywanie
ran.
-Powiedziała
coś? –spytała pielęgniarki Anna
-Niestety,
nic nie mówiła. Chociaż..nie chciała zdradzić swego imienia, pozwoliła nam
mówić do niej.. Fuki.
-Fuki? Co to
za imię..? Jejku, będzie z nią trochę roboty.. W każdym razie, gdy znajdziecie
o niej jakieś dane, powiadomcie mnie natychmiast – po czym szybko odeszła.
Tymczasem na
sali, operujący próbował coś wyciągnąć z dziewczyny.
-Czemu nie
chcesz nic powiedzieć?
-Bo tak jest
łatwiej, nieprawdaż? – uśmiechnęła się ciepło
-Łatwiej?
Chcesz powiedzieć, że łatwiej jest być anonimowym?
-Że łatwiej
jest.. być wtedy wolnym.
Policja
szukała informacji o nastolatce. Wiedzieli tylko ile ma lat. Pytali się
przechodni, pokazując jej zdjęcia w dłoniach. Gdy zszywanie dobiegło końca,
nadszedł czas na pierwszą terapię. Anna zadała jej kilka pytań, a na większość
z nich odpowiedzią było milczenie.
-Lekarz
powiedział mi, że wspomniałaś coś o wolności. Czujesz się zamknięta? Nie możesz
robić tego, czego byś chciała?
-Jak ktoś
robi coś, na co nie ma ochoty, nie jest już wolnym, hm? A niech spojrzy pani
na.. temat szkoły. Uczniowie musza odrabiać lekcje i się uczyć, a nikt nie mówi
o nich jak o więźniach. Jedyne co słyszymy to ,,macie obowiązki”. To ma być
wolność?
-Proszę,
powiedz mi coś o sobie więcej. Jeśli nie udzielisz mi niezbędnych informacji,
nie będę mogła ci pomóc.
-Nikt nie
jest w stanie mi pomóc.. muszę radzić sobie sama, w końcu jestem odpowiedzialna
– uśmiechnęła się lekko.
Siedziały
kilka dobrych minut w milczeniu. Obie były uparte, lecz nie chodziło tu o to,
kto dłużenie będzie nic mówił. Fuki starała się poukładać sobie myśli, nie
wiedziała od czego zacząć. A w pewnym momencie..
-Gdy byłam
mała, zawsze wszyscy przede mną uciekali.
Jak głupia
ganiałam za nimi z łzami w oczach. Nie dawałam za wygraną, kiedyś musiałam w
końcu ich dogonić. Krzyczałam, wołałam ich. Ale za każdym razem.. słyszałam tylko śmiechy. Bawili się mną.
Jednak tak było tylko wtedy, gdy uciekali. Gdy miałam ich przy sobie, mówiłam
co myślę, lubiłam dokuczać innym. Podobało mi się, gdy ktoś płakał. Uwielbiałam
patrzeć jak cierpią! A teraz.. teraz ja cierpię. Stałam się swoją ofiarą, broń
zaatakowała właściciela.. Wtedy za nimi ganiałam, ale teraz… teraz tylko im
macham –uśmiechnęła się z łzami w oczach – Już mnie nie obchodzą. Mam ich
gdzieś. Ważna jestem tylko ja. Dobrze jest mi samej, ale czasami.. czasami
czegoś mi brakuje. Taka silna pustka mnie ogarnia. Wariuję! Nie potrafię jej niczym
zapełnić, nawet Bóg mi nie pomaga. Zawsze byłam sama, jestem nadal i jest mi z
tym naprawdę bardzo, bardzo cholernie dobrze! Ale coraz częściej.. zaczynam
pękać. Nie daję rady, chcę jak najszybciej zniknąć..
-Aż tak Cię
wszystko przytłacza?
-Tak
cholernie bardzo! Na prawdę bardzo! – wybuchła płaczem - Niech mnie pani stąd
zabierze, nie chcę tu być, nie chcę być na tym głupim świecie! Czy proszę o tak
wiele? Bóg mi nie pomógł, więc niech chociaż pani..!
Anna
wpatrywała się w trzęsące się ciało nastolatki na skraju wytrzymałości.
Przyglądała się w milczeniu ze skupioną uwagą. Wstała i poprosiła pielęgniarki
o podanie pacjentce środków nasennych. Zapisała coś w swoich papierach i
wróciła do swojego gabinetu. Rozmyślała, planowała kolejne etapy leczenia.
Przerażała ją myśl, jakie mogły być jeszcze inne powody zaawansowanej depresji
– bo taką postawiła diagnozę.
Rozdział 3.
Nastolatka
kroczyła gdzieś szybkim i pewnym krokiem. Uśmiechała się do każdego, pomagała w
razie potrzeby. Była bardzo uprzejma i.. roześmiana. A może po prostu.. była
silna? Zdiagnozowano u niej zaawansowaną depresję, oraz oznaki nadchodzącej nerwicy.
Zbliżyła się
do drzwi, na których widniała plakietka ,,Psychiatra - Anna K.” Lekko zapukała,
otworzyła drzwi, i zasiadła na krześle naprzeciwko biurka, powiedziawszy z
zadowoloną miną ,,Dzień dobry!”. Odruchowo kobieta odpowiedziała, lecz gdy spojrzała
kto przyszedł, nie wiedziała jak ma się zachować. Spojrzała lekko zszokowana spod
swych okularów, odkładając papiery.
-Czy.. coś
się stało?
-Nie. Nic a
nic. – odpowiedziała z zadowoleniem nastolatka – Jestem gotowa!
Gotowa? Czyżby..
chciała się zwierzyć?
-To co
mówiłam pani wcześniej.. to była pestka. Ale.. spróbuję od początku. – wzięła głęboki
oddech – Gdy byłam mała, tak jak mówiłam, nikt za mną nie przepadał. Właściwie
to byłam ofiarą. Wszyscy się ze mnie śmieli, brali za zabawkę, przedmiot
zbiorowych żartów. Nic mi nie dawali, więc ja również odpłacałam się tym samym.
Szydziłam nimi. Robiłam to samo, co oni. Śmiałam się z nich tak jak oni ze
mnie, dokuczałam im tak samo jak oni mi. I choć źle robiłam, nie wie pani jaka
to była radość! Radość.. gdy widzi się czyjś ból – spojrzała w sufit, a po jej
policzku spłynęła łza – Sąsiadki, siostra, nawet od babci słyszałam, że
,,lepiej by było gdybym nie istniała, gdybym w ogóle się nie urodziła”. Nic z
tego nie robiłam, bo nie wsłuchiwałam się w te słowa. Wiedziałam, że chcą mi po
prostu tylko dopiec, ale gdy teraz o nich myślę, to czuję.. że jednak je
rozumiem – śmiała się, a za razem płakała – Zerówka była dla mnie niesamowitym
piekłem! Ale chodziłam do niej, robiłam co trzeba, bo musiałam. Nie mogłam
pokazywać tego co czuję. Nie mogłam. Inaczej by mi się dostało. Aah! To dlatego
zbytnio nie udzielam się społecznie! To mi nadal zostało! – po chwili
namyślenia kontynuowała dalej – Odkąd pamiętam, byłam ignorowana. Ludzie mnie
nie zauważali, żyłam w zupełnie innym świetle. A może tego światła w ogóle nie
miałam, nie wiem.. A wracając do kwestii domu, tata był gotowy do wszystkiego.
Potrafił bić czym popadnie, a matka tylko się przyglądała, jej wzrok mówił potajemnie ,,masz za swoje”. Jakież to
komiczne.. a niby rodzicie zrobią wszystko dla swych dzieci.. Rzeczywiście
wszystko, nawet zabić ich potrafią – śmiała się.
Nagle coś
jej przerwało. Anna zasłoniła twarz rękoma, zanosiła się od płaczu.
-Ee?
Dlaczego pani płacze? Coś się stało? To nie pani przecież..
-Wybacz mi!
Ja.. mogę tylko słuchać, nie potrafię wymazać pamięci.. Nie wiem nawet, co
mogłabym powiedzieć, mimo mojego zawodu, zawsze w środku się z tym wojuję. Nie
potrafię sobie tego wszystkiego wyobrazić. Tak bardzo ci współczuję..
-Ależ niech się
pani tym nie martwi, to nic! To naprawdę nic takiego! Nic takiego! – policzki
dziewczyny były zalewane rzęsistymi łzami, wstała i poklepała przyjaźnie kobietę
po ramieniu.
Ł z y
z o s t a ł y p o ł ą c z o n e
Rozdział 4.
Od momentu
zwierzeń nastolatki, jej relacje znacznie się poprawiły z Anną. Uczęszczała na
terapie, a nawet pragnęła ich więcej. Chciała, by ktoś jej pomógł. W końcu czuła
się szczęśliwa. Pewnego dnia, do szpitala przyszła policja w sprawie Fuki. Było
to jeszcze kilka dni wcześniej, może tydzień. Znali jej prawdziwe imię i
nazwisko, lecz psychiatra zadecydował, by pozostało to tylko w kartach. Mieli
się zachowywać jak gdyby nigdy nic, gdyż wiadome było, iż dziewczyna mogłaby czuć
się zagrożona. Pewnego dnia, kobieta w czasie rozmowy zadała pytanie
piętnastolatce:
-Czemu
akurat Fuki? To jakieś japońskie imię?
-To skrót.
Skrót od ,,sowa” –powiedziała z szerokim uśmiechem
-No dobrze,
a czemu sowa?
-Bo gdy sowa
lata, to jej nie słychać. Nie słychać, jak trzepocą jej skrzydła. Tak jest
również i ze mną. Nie słychać mnie, ani nie widać w życiu innych – uśmiechała się
nadal.
-Jesteś
bardzo twarda! Mówić wszystko z tak pełnym uśmiechem..
-W końcu
jestem inna, odmienna, nadzwyczajna!
Po 3
tygodniach nadszedł czas pożegnania. Rodzina została poinformowana o wypadku
tuż po odnalezieniu o nich informacji. Proszono ich o nieodwiedzanie córki,
chociaż właściwie błagać nie trzeba było - nie interesowało ich to. Psychiatra
stał, i wpatrywał się zza rogu, jak Fuki bawi się z tamtejszymi dziećmi.
Radość, uśmiech, wywołane głębokim bólem. To był niesamowity obraz. Po wypadku
dziewczyna była nieźle osłabiona, wykorzystywała swe resztki sił na ‘’zwyczajny’’ uśmiech. Nawet teraz, gdy jest
pełna energii, jej twarz ma wyraz zmęczenia, wycieńczenia. Zauważyła Annę, po
czym podbiegła do niej. Kobieta, widząc jej radość, postanowiła powiedzieć jej
pewną, ważną rzecz później, choć miała zamiar zrobić to teraz. Po godzinie
ruszyła do sali swej pacjentki.
-Chodź za
mną – machnęła do niej ręką, po czym szybko zniknęła z oczu. Dziewczyna ruszyła
za nią, podążając za zauważonymi w ostatniej chwili fragmentami fartuchu,
znikającymi za progami ścian, aż w końcu drzwi. Na środku sali byli zebrani wszyscy
doktorzy i pielęgniarki, którzy się nią zajmowali. Nastolatka zrozumiała, że
przyszedł czas, który może wszystko rozsypać, zniszczyć.
Wszystko.
-Chyba już
czas wracać, Elizo – powiedziała lekko uśmiechnięta
Anna
-C-co.. ale
to już? – spytała zdruzgotana. Jej dłonie zaczęły się trząść niczym starej
babci, zasłoniła swą twarz, pozostawiając na widoku tylko oczy – To już koniec?
Po chwili je
zamknęła, wzięła głęboki oddech. Na jej twarzy znów pojawiła się obronna maska
pojawiająca się u DDA - ,,zmęczony uśmiech”.
-W porządku!
– powiedziała roześmiana.
W jej ciele
został włączony tryb walki.
Od początku wiedziała, iż jej
tożsamość została odkryta. Ona sama chciała o tym zapomnieć, tak jak i inni
starali się to zrobić. Wróciła do domu. Wróciła do kontynuowania walki. Minęły
3 miesiące..
I blade stopy pojawiły się na górze.
Blade, nagie, delikatne.
Rzuciły się w przestrzeń, leciały w
dół.
I biel, została skażona krwią.
Jedenaście pięter bólu skażonych
czerwienią.
I padły plamy, i padło ciało.
I padło życie, i wpadła śmierć.
Tak właśnie dziewczyna, zabiła się.