wtorek, 9 lutego 2016
Hakerka
Smutny dzień, smutny grudzień. Wszystko spowiła szarość. Resztki śniegu topiły się robiąc błotniste kałuże. Wiatr hulał, wiał spod mych okien. Od kilku dni nie wychodziłam z domu. W sumie od kilkunastu. Miałam ferie, lecz nikogo nie dodano mi do pakietu ,,Wybaw się w dni wolne". Całe dnie przesiadywałam przed laptopem. Zbijałam czas, który mnie gonił. Od początku wolnego grałam w pewną grę, praktycznie cały czas. Czasami robiłam sobie przerwę tylko po to, aby zagrać w inną grę.
niedziela, 28 czerwca 2015
****
Każdy z nas
boryka się z problemami, a między innymi - nie potrafimy zrobić tego, czego
byśmy chcieli - jak np.: wyznać komuś swe uczucia, skoczyć ze spadochronem czy
z dużego klifu do morza Śródziemnego. Dlaczego? Bo mamy obawy. Obawy, że coś
pójdzie nie tak, że to zwalimy. Więc wyobraźmy sobie teraz sytuację, gdy nasz
lęki znikają:
Wszyscy
stali na sali. Wszystkie oczy były skierowane w jedną stronę - chłopaka, który
mówił o rzeczach niemożliwych.
-Zapewne
każdy z was chce zrobić coś, ale nie może się przełamać, prawda? Jeśli chcecie,
sprawię - że każdy z tutaj obecnych, pozbędzie się lęku.
No tak, każdy
sobie pomyślał ,,Jak to możliwe? Co on pieprzy?".
Ale sprawmy,
aby miał rację.
Podniósł
ręce do góry, zaczął pokazywać różne gesty niezrozumiałe dla innych, po czym
zaprzestał z szerokim uśmiechem.
-Od teraz..
jesteście wolni! - po czym szeroko się uśmiechnął
-Co on mówi?
To niemożliwe.. - jedna z dziewczyn szeptała coś pod nosem przerażona.
Wszyscy
rozproszyli się. Każdy poszedł w swoją stronę. Jakiś koleś wyznał swoje uczucia
dziewczynie, ktoś inny zagadał do przechodnia, ktoś jeszcze inny wskoczył do
basenu z dachu budynku. Każdy był szczęśliwy. Ale co z tą dziewczyną? Każdy ją
mijał biegiem po drodze, lecz czemu ona z nimi nie biegła?
Stała biedna
przy moście, wpatrując się w płynącą spokojnie wodę. Upadła na kolana, złapała
się poręczy.
-Ja nie
chcę, nie chcę, mam jeszcze siły, nie chcę tego! - po jej policzkach spłynęły
krople słonej wody, zaplotła dłonie, trzymała się bardzo mocno. Dlaczego? Dlaczego
to robi? Coś ja przeraziło, coś ją jednak powstrzymuje, opiera się tej
zdradzieckiej mocy?
Ano chłopak
nie zdał sobie sprawy, że ktoś w śród owego tłumu może mieć złe myśli. Ktoś
mógł chcieć kogoś zabić, zranić, obrabować bank. Ale ona chciała tylko odebrać
życie sobie, lecz dzielnie kroczyła na przód, odpychała swe chęci. Co teraz? Co
będzie dalej?
Nagle
powstał pisk hamujących gwałtownie samochodów. Jakaś kobieta zauważyła w porę
podnoszącą się dziewczynę i przechodzącą na drugą stronę przez poręcz. W
ostatniej chwili złapała ją za rękę.
-Dziękuję..!
- powiedziała zapłakana nastolatka po chwili milczenia.
Przechodni
ludzie pomogli wciągnąć dziewczynę. Kobieta również zmoczyła swe policzki w
objęciach bratniej duszy.
poniedziałek, 30 marca 2015
Uśmiech
Kolejny cios, kolejna
ofiara.
Rozdział 1.
Żaluzje były
zasunięte. Promyki światła przedzierały się przez ciężkie powietrze i unoszący
się kurz. Niby dzień, a w Sali wyglądało wszystko, jak gdyby był już wieczór. Na
łóżku leżała dziewczyna, zaczęła się budzić. Mająca kilka plastrów, widoczne
zadrapania i siniaki, spokojna jak gdyby nigdy nic, mimo iż została niedawno
przywieziona i opatrzona w czasie śpiączki. Obok niej siedziała na krześle
kobieta. Miała na sobie biały fartuch. W sali były tylko one. Nastolatka
przekręciła głowę w lewą stronę. Spojrzała na nią wzrokiem pełnym żalu.
-Jesteś w
szpitalu. Nazywam się Anna i jestem psychiatrą. Słyszałam, że skoczyłaś z
czwartego piętra. Czemu to zrobiłaś? – spytała kobieta, przekładając jedną nogę
na drugą.
-Matko.. –
dziewczyna zasłoniła ręką oczy, i z ironicznym uśmiechem kontynuowała – Heh… czemu
nie mogłam skoczyć z wyższego piętra?
-Powinnaś
cenić życie. Bóg ci je dał, więc doceń to.
-Nie wie
pani, jak bardzo się starałam..I tego właśnie nie cierpię… Ludzie nie wiedzą, jak
się czuję, co robię, czy w ogóle próbuję coś zrobić, i tak po prostu mówią za
mnie. Nie zważają na to, że może to dla mnie jest wysiłkiem, to dla nich może
być zwyczajną sprawą, ale dla mnie..dla mnie może być nieosiągalne..bycie
szczęśliwym.
-Co cię do
tego zmusiło?
-Zmusiło? Chciałam
zasnąć, już się nie obudzić. Uciec,
uciec jak najdalej. Zniknąć. Zniknąć na zawsze.
-Czyżbyś
miała depresję..?
-Zdaje sobie
pani sprawę, że ratując mnie, zmusza mnie pani do ponownego skoku? Terapie mogą
być nieskuteczne. Może moje poglądy na świat mogą się zmienić, ale nie ja. A to
właśnie ja tego dokonałam..i pewnie dokonywać będę. Aż do skutku. Ale..z jednej
strony, jestem w pewien sposób zadowolona.. że ktoś mnie uratował. Tylko teraz,
co zrobię dalej?
-Co dalej?
Będziesz się leczyła. Pod moim okiem - podkreśliła
-Naprawdę
pani współczuję.. tak bardzo pani współczuję, że trafiła pani na kogoś takiego,
jak ja.
-Czemu tak
sądzisz? –Anna poczuła się poirytowana.
-Jestem
potworem –uśmiechnęła się z błyskiem w oku.
Rozdział 2.
Zszywanie
ran.
-Powiedziała
coś? –spytała pielęgniarki Anna
-Niestety,
nic nie mówiła. Chociaż..nie chciała zdradzić swego imienia, pozwoliła nam
mówić do niej.. Fuki.
-Fuki? Co to
za imię..? Jejku, będzie z nią trochę roboty.. W każdym razie, gdy znajdziecie
o niej jakieś dane, powiadomcie mnie natychmiast – po czym szybko odeszła.
Tymczasem na
sali, operujący próbował coś wyciągnąć z dziewczyny.
-Czemu nie
chcesz nic powiedzieć?
-Bo tak jest
łatwiej, nieprawdaż? – uśmiechnęła się ciepło
-Łatwiej?
Chcesz powiedzieć, że łatwiej jest być anonimowym?
-Że łatwiej
jest.. być wtedy wolnym.
Policja
szukała informacji o nastolatce. Wiedzieli tylko ile ma lat. Pytali się
przechodni, pokazując jej zdjęcia w dłoniach. Gdy zszywanie dobiegło końca,
nadszedł czas na pierwszą terapię. Anna zadała jej kilka pytań, a na większość
z nich odpowiedzią było milczenie.
-Lekarz
powiedział mi, że wspomniałaś coś o wolności. Czujesz się zamknięta? Nie możesz
robić tego, czego byś chciała?
-Jak ktoś
robi coś, na co nie ma ochoty, nie jest już wolnym, hm? A niech spojrzy pani
na.. temat szkoły. Uczniowie musza odrabiać lekcje i się uczyć, a nikt nie mówi
o nich jak o więźniach. Jedyne co słyszymy to ,,macie obowiązki”. To ma być
wolność?
-Proszę,
powiedz mi coś o sobie więcej. Jeśli nie udzielisz mi niezbędnych informacji,
nie będę mogła ci pomóc.
-Nikt nie
jest w stanie mi pomóc.. muszę radzić sobie sama, w końcu jestem odpowiedzialna
– uśmiechnęła się lekko.
Siedziały
kilka dobrych minut w milczeniu. Obie były uparte, lecz nie chodziło tu o to,
kto dłużenie będzie nic mówił. Fuki starała się poukładać sobie myśli, nie
wiedziała od czego zacząć. A w pewnym momencie..
-Gdy byłam
mała, zawsze wszyscy przede mną uciekali.
Jak głupia
ganiałam za nimi z łzami w oczach. Nie dawałam za wygraną, kiedyś musiałam w
końcu ich dogonić. Krzyczałam, wołałam ich. Ale za każdym razem.. słyszałam tylko śmiechy. Bawili się mną.
Jednak tak było tylko wtedy, gdy uciekali. Gdy miałam ich przy sobie, mówiłam
co myślę, lubiłam dokuczać innym. Podobało mi się, gdy ktoś płakał. Uwielbiałam
patrzeć jak cierpią! A teraz.. teraz ja cierpię. Stałam się swoją ofiarą, broń
zaatakowała właściciela.. Wtedy za nimi ganiałam, ale teraz… teraz tylko im
macham –uśmiechnęła się z łzami w oczach – Już mnie nie obchodzą. Mam ich
gdzieś. Ważna jestem tylko ja. Dobrze jest mi samej, ale czasami.. czasami
czegoś mi brakuje. Taka silna pustka mnie ogarnia. Wariuję! Nie potrafię jej niczym
zapełnić, nawet Bóg mi nie pomaga. Zawsze byłam sama, jestem nadal i jest mi z
tym naprawdę bardzo, bardzo cholernie dobrze! Ale coraz częściej.. zaczynam
pękać. Nie daję rady, chcę jak najszybciej zniknąć..
-Aż tak Cię
wszystko przytłacza?
-Tak
cholernie bardzo! Na prawdę bardzo! – wybuchła płaczem - Niech mnie pani stąd
zabierze, nie chcę tu być, nie chcę być na tym głupim świecie! Czy proszę o tak
wiele? Bóg mi nie pomógł, więc niech chociaż pani..!
Anna
wpatrywała się w trzęsące się ciało nastolatki na skraju wytrzymałości.
Przyglądała się w milczeniu ze skupioną uwagą. Wstała i poprosiła pielęgniarki
o podanie pacjentce środków nasennych. Zapisała coś w swoich papierach i
wróciła do swojego gabinetu. Rozmyślała, planowała kolejne etapy leczenia.
Przerażała ją myśl, jakie mogły być jeszcze inne powody zaawansowanej depresji
– bo taką postawiła diagnozę.
Rozdział 3.
Nastolatka
kroczyła gdzieś szybkim i pewnym krokiem. Uśmiechała się do każdego, pomagała w
razie potrzeby. Była bardzo uprzejma i.. roześmiana. A może po prostu.. była
silna? Zdiagnozowano u niej zaawansowaną depresję, oraz oznaki nadchodzącej nerwicy.
Zbliżyła się
do drzwi, na których widniała plakietka ,,Psychiatra - Anna K.” Lekko zapukała,
otworzyła drzwi, i zasiadła na krześle naprzeciwko biurka, powiedziawszy z
zadowoloną miną ,,Dzień dobry!”. Odruchowo kobieta odpowiedziała, lecz gdy spojrzała
kto przyszedł, nie wiedziała jak ma się zachować. Spojrzała lekko zszokowana spod
swych okularów, odkładając papiery.
-Czy.. coś
się stało?
-Nie. Nic a
nic. – odpowiedziała z zadowoleniem nastolatka – Jestem gotowa!
Gotowa? Czyżby..
chciała się zwierzyć?
-To co
mówiłam pani wcześniej.. to była pestka. Ale.. spróbuję od początku. – wzięła głęboki
oddech – Gdy byłam mała, tak jak mówiłam, nikt za mną nie przepadał. Właściwie
to byłam ofiarą. Wszyscy się ze mnie śmieli, brali za zabawkę, przedmiot
zbiorowych żartów. Nic mi nie dawali, więc ja również odpłacałam się tym samym.
Szydziłam nimi. Robiłam to samo, co oni. Śmiałam się z nich tak jak oni ze
mnie, dokuczałam im tak samo jak oni mi. I choć źle robiłam, nie wie pani jaka
to była radość! Radość.. gdy widzi się czyjś ból – spojrzała w sufit, a po jej
policzku spłynęła łza – Sąsiadki, siostra, nawet od babci słyszałam, że
,,lepiej by było gdybym nie istniała, gdybym w ogóle się nie urodziła”. Nic z
tego nie robiłam, bo nie wsłuchiwałam się w te słowa. Wiedziałam, że chcą mi po
prostu tylko dopiec, ale gdy teraz o nich myślę, to czuję.. że jednak je
rozumiem – śmiała się, a za razem płakała – Zerówka była dla mnie niesamowitym
piekłem! Ale chodziłam do niej, robiłam co trzeba, bo musiałam. Nie mogłam
pokazywać tego co czuję. Nie mogłam. Inaczej by mi się dostało. Aah! To dlatego
zbytnio nie udzielam się społecznie! To mi nadal zostało! – po chwili
namyślenia kontynuowała dalej – Odkąd pamiętam, byłam ignorowana. Ludzie mnie
nie zauważali, żyłam w zupełnie innym świetle. A może tego światła w ogóle nie
miałam, nie wiem.. A wracając do kwestii domu, tata był gotowy do wszystkiego.
Potrafił bić czym popadnie, a matka tylko się przyglądała, jej wzrok mówił potajemnie ,,masz za swoje”. Jakież to
komiczne.. a niby rodzicie zrobią wszystko dla swych dzieci.. Rzeczywiście
wszystko, nawet zabić ich potrafią – śmiała się.
Nagle coś
jej przerwało. Anna zasłoniła twarz rękoma, zanosiła się od płaczu.
-Ee?
Dlaczego pani płacze? Coś się stało? To nie pani przecież..
-Wybacz mi!
Ja.. mogę tylko słuchać, nie potrafię wymazać pamięci.. Nie wiem nawet, co
mogłabym powiedzieć, mimo mojego zawodu, zawsze w środku się z tym wojuję. Nie
potrafię sobie tego wszystkiego wyobrazić. Tak bardzo ci współczuję..
-Ależ niech się
pani tym nie martwi, to nic! To naprawdę nic takiego! Nic takiego! – policzki
dziewczyny były zalewane rzęsistymi łzami, wstała i poklepała przyjaźnie kobietę
po ramieniu.
Ł z y
z o s t a ł y p o ł ą c z o n e
Rozdział 4.
Od momentu
zwierzeń nastolatki, jej relacje znacznie się poprawiły z Anną. Uczęszczała na
terapie, a nawet pragnęła ich więcej. Chciała, by ktoś jej pomógł. W końcu czuła
się szczęśliwa. Pewnego dnia, do szpitala przyszła policja w sprawie Fuki. Było
to jeszcze kilka dni wcześniej, może tydzień. Znali jej prawdziwe imię i
nazwisko, lecz psychiatra zadecydował, by pozostało to tylko w kartach. Mieli
się zachowywać jak gdyby nigdy nic, gdyż wiadome było, iż dziewczyna mogłaby czuć
się zagrożona. Pewnego dnia, kobieta w czasie rozmowy zadała pytanie
piętnastolatce:
-Czemu
akurat Fuki? To jakieś japońskie imię?
-To skrót.
Skrót od ,,sowa” –powiedziała z szerokim uśmiechem
-No dobrze,
a czemu sowa?
-Bo gdy sowa
lata, to jej nie słychać. Nie słychać, jak trzepocą jej skrzydła. Tak jest
również i ze mną. Nie słychać mnie, ani nie widać w życiu innych – uśmiechała się
nadal.
-Jesteś
bardzo twarda! Mówić wszystko z tak pełnym uśmiechem..
-W końcu
jestem inna, odmienna, nadzwyczajna!
Po 3
tygodniach nadszedł czas pożegnania. Rodzina została poinformowana o wypadku
tuż po odnalezieniu o nich informacji. Proszono ich o nieodwiedzanie córki,
chociaż właściwie błagać nie trzeba było - nie interesowało ich to. Psychiatra
stał, i wpatrywał się zza rogu, jak Fuki bawi się z tamtejszymi dziećmi.
Radość, uśmiech, wywołane głębokim bólem. To był niesamowity obraz. Po wypadku
dziewczyna była nieźle osłabiona, wykorzystywała swe resztki sił na ‘’zwyczajny’’ uśmiech. Nawet teraz, gdy jest
pełna energii, jej twarz ma wyraz zmęczenia, wycieńczenia. Zauważyła Annę, po
czym podbiegła do niej. Kobieta, widząc jej radość, postanowiła powiedzieć jej
pewną, ważną rzecz później, choć miała zamiar zrobić to teraz. Po godzinie
ruszyła do sali swej pacjentki.
-Chodź za
mną – machnęła do niej ręką, po czym szybko zniknęła z oczu. Dziewczyna ruszyła
za nią, podążając za zauważonymi w ostatniej chwili fragmentami fartuchu,
znikającymi za progami ścian, aż w końcu drzwi. Na środku sali byli zebrani wszyscy
doktorzy i pielęgniarki, którzy się nią zajmowali. Nastolatka zrozumiała, że
przyszedł czas, który może wszystko rozsypać, zniszczyć.
Wszystko.
-Chyba już
czas wracać, Elizo – powiedziała lekko uśmiechnięta
Anna
-C-co.. ale
to już? – spytała zdruzgotana. Jej dłonie zaczęły się trząść niczym starej
babci, zasłoniła swą twarz, pozostawiając na widoku tylko oczy – To już koniec?
Po chwili je
zamknęła, wzięła głęboki oddech. Na jej twarzy znów pojawiła się obronna maska
pojawiająca się u DDA - ,,zmęczony uśmiech”.
-W porządku!
– powiedziała roześmiana.
W jej ciele
został włączony tryb walki.
Od początku wiedziała, iż jej
tożsamość została odkryta. Ona sama chciała o tym zapomnieć, tak jak i inni
starali się to zrobić. Wróciła do domu. Wróciła do kontynuowania walki. Minęły
3 miesiące..
I blade stopy pojawiły się na górze.
Blade, nagie, delikatne.
Rzuciły się w przestrzeń, leciały w
dół.
I biel, została skażona krwią.
Jedenaście pięter bólu skażonych
czerwienią.
I padły plamy, i padło ciało.
I padło życie, i wpadła śmierć.
Tak właśnie dziewczyna, zabiła się.
czwartek, 11 grudnia 2014
****
Kiedyś nie
pomyślałabym,że stanę się taką osobą,jaką jestem teraz.Świat wita mnie w
czarno-białych barwach.Właściwie to nie ma tu nawet miejsca dla bieli.Jest
tylko czerń i zbyteczna szarość,by wszystko się nie zlewało w jedną plamę.W
dzieciństwie nie potrafiłam działać w grupie.Ludzie zawsze mnie porzucali,w towarzystwie się ze mnie wyśmiewali,ale ja byłam twarda.Zawsze byłam przeciwko
nim.Może i bolały ich moje słowa,ale nie obchodziło mnie to.Ważne było dla mnie
własne dobro.Nie potrafiłam płakać.Bawiłam się sama z sobą,rozmawiałam
z samą sobą,cieszyłam się samą sobą.Mimo,że wszyscy mnie nienawidzili,byłam wpatrzona w jedną
osobę.Naprawdę bardzo uroczą osobę.Mimo,że i ona również…widziała we mnie
demona.Wszyscy brali mnie za potwora,więc nim się stałam.
Gdy zaczęłam
dorastać,kolory świata powoli zaczęły blaknąć.Wszędzie widziałam tylko
szczęśliwych ludzi,śmiejących się,obejmujących nawzajem.Zaczęło mnie to
wszystko denerwować,te ich uśmiechy,radość,kwiatuszki fruwające obok ich
szczęścia..Może dlatego,że sama nie potrafiłam tego dosięgnąć.
Dorastanie
zaczęło tworzyć w głowie nowe myśli.Samotność dawała się we znaki.Choć nie
przeszkadzało mi to,że nigdy z nikim nie wychodziłam z domu,nikt nie stawał za
mną w obronie,nikt ze mną nie rozmawiał,nikt mnie nie zauważał.I wtedy tak
nagle…zachciało mi się zmiany.Również chciałam nabyć przyjemne
wspomnienia.Również chciałam się śmiać razem z innymi.I gdy zaczęłam powoli
wybijać się w górę,pojawiły się nowe osoby na mej drodze.W mym otoczeniu zaszły
całkowite zmiany.Znowu zostałam porzucona.Zagłębiałam się w internecie.Szukałam
czegoś nowego,przyjemnego.Zaczęłam oglądać nałogowo różne filmy animowane,żyłam
w świecie fantazji.To było naprawdę kojące uczucie.Lecz wtedy nagle..pojawiła
się chęć przeżycia tego wszystkiego na własnej skórze.Mój umysł zmienił się o
180 stopni.Już nic mnie nie obchodziło.Odpuściłam sobie.Byłam miła dla ludzi,odwzajemniałam
ich pozorną fałszywość.Zawsze siedziałam cicho,wszyscy byli według mnie niczego nie
warci,bezduszni,puści i głupi.Nie obchodzili mnie.Nadal.
I tak
właśnie stałam się bezbarwna.Nigdy nie wyrażałam własnego zdania bez konieczności,nie
chciałam nikomu się narzucać,ani z nikim mieć do czynienia.Oni wszyscy tylko
mnie ranili,podcinali skrzydła szczęścia.
Szczęścia?
Czym właściwie jest
szczęście?
Zawsze marzyłam o dobrym przyjacielu,o normalnym przyjacielu,o kim kol
wiek,bym miała z kim porozmawiać,podzielić się mymi myślami,problemami,ciężarami życia codziennego.Ale..nikt mnie nie rozumiał.Praktycznie nikt mnie nie
zauważał.Wszyscy odkąd pamiętam nazywali mnie dziwakiem.Będąc dzieckiem wszyscy
zawsze przede mną uciekali,mówiono mi nawet ,,lepiej by
było,gdybyś w ogóle się nie urodziła!”czy też ,,istniała”.A ja im
dogadywałam.Cieszyłam się z ich cierpienia.Chciałam,by poczuli się tak jak
ja,sprawiedliwość przede wszystkim.I dopiero niedawno zrozumiałam,że tu nie
chodziło o zadawanie bólu innym.Po prostu dokuczałam im,bo wtedy mnie
zauważali,chociażby na kilka najdłuższych sekund w moim życiu.
A teraz jestem
bezbarwna.
Nie widoczna,bez jakich kol wiek uczuć.
I tak właśnie,ludzie odebrali
mi moją duszę.
Mój własny kolor,moje uczucia.
Moje życie.
I nadal nic się nie zmieniło.
wtorek, 4 listopada 2014
Tęsknota
Prolog
Wszystko
przychodzi tak niespodziewanie.No może nie wszystko,niektórych rzeczy się
domyślamy,ale te,które przyjdą niespodziewanie,mają zazwyczaj największy wpływ
na nasze życie.Narzekałam na nudę,na wiecznie ,,nic nie stawanie się”.I w końcu
zaczęłam tego żałować.
Rozdział 1-Koniec monotonności.
Dzisiaj są
moje urodziny.Rodzice w końcu kupią mi mój ukochany prezent-wypasiony aparat
fotograficzny!Rodzice jak zwykle zabiegani,nie mają czasu nawet zajść do
sklepu.
-Tato,to
zatrzymaj się tutaj a ja szybko po niego pójdę.-powiedziałam.
-A co Ci tak
się śpieszy,nie możesz poczekać?-krzyknęła siostra z zadziornym uśmiechem.
-Nie
mogę-uśmiechnęłam się,wzięłam od taty pieniądze i ruszyłam ku wejściu.Może nie
był to za drogi i luksusowy aparat,ale dla mnie był czymś ważnym.Chciałabym być
fotografem.
Właśnie
kupiłam przedmiot mych marzeń,i idę szybkim krokiem szczęśliwa do drzwi
wyjściowych.Zmierzam ku samochodowi,i wtem usłyszałam dziwny grzmot.Ni to
burza,ni samolot.Zawiał mocny wiatr,więc odruchowo zamknęłam oczy,a gdy je
otworzyłam…
NIE BYŁO ICH
Nie było
samochodu z moją rodziną.Spojrzałam w bok.Samochód leżał na poboczu do góry
kołami.Obok niego leżała siedmio-osobówka.Do głowy przyszły mi same najgorsze
scenariusze.Stałam jak głupia na środku chodnika.
-TAAATTOOO!MAAAMMOOO!!-biegłam,biegłam
do nich.
Na szybach
była krew.Samochód miał pełno wgnieceń.
-S-spokojnie!Już
dzwonię po karetkę!-wybiłam szybko nr.
-H-halo?Proszę,pomóżcie
mi!Mój tata i mama mieli wypadek,m-moja rodzina…Pomóżcie mi!-głos ze słuchawki
zaczął mnie uspokajać.Podałam niezbędne dane,już jadą.Chciałam otworzyć drzwi
od strony kierowcy,lecz były zastawione drugim samochodem,z którego wyszedł
mężczyzna na czworakach.Podbiegłam do drzwi od strony siostry i mamy.Szarpałam
się z nimi,jednak były powyginane.Nie możliwe było otworzenie ich gołymi
rękoma.Przyjechała straż na sygnale.Przez szybę widziałam tylko moją dwu-letnią
siostrzyczkę,jak staje się sina,jak uchodzi z niej życie.Nikt się nie
ruszał..nikt.A ja stałam jak kołek na poboczu,i tylko przypatrywałam się,jak
obcy ludzie pomagają mej rodzinie,a ja sama nie mogłam nic zrobić,mimo że ich
kochałam najbardziej na świecie.Zaraz zaraz…czemu oni…wyjmują worek?I drugi,i
trzeci,i jeszcze następny?Przecież to...niemożliwe...niemożliwe!Niemożliwe!!
Rozdział 2 - Świadomość.
-Niestety,nie
mogliśmy nic zrobić.Udało nam się tylko uratować kierowcę z drugiego pojazdu.
-I co z
tego!?Ja chcę mamę!I tatę!I..i moje siostry!Moje kochane siostrzyczki…-i wtem po mych policzkach popłynęły strumienie
niewinnych łez.Moja rodzina…już jej nie ma.Nigdzie jej już nie znajdę.Mamy nie
znajdę w kuchni,taty w garażu,Elizy przed komputerem,a Olci w kąciku z
zabawkami.Już nikogo nie znajdę.Będę sama.Jestem sama.Co mam robić?
-Wiem,że
jest ci ciężko,dla tego będziesz miała spotkania z psychologiem.Zobaczysz,wszystko
będzie dobrze!-powiedział człowiek,mający 6 dzieci i kochającą żonę.On nie wie
co to strata,nie wie co to przyzwyczajenie się do kogoś,kogo już nie ma!
Stojąc wtedy
na poboczu,patrzyłam tylko,jak wynoszą puste ciała mej kochanej rodziny,ciała
bez dusz.Przypatrywałam się tylko w ich zamknięte oczy,bezwładne
dłonie,wpatrywałam się w ich ciała,szukając jakichś ruchów,chodź najmniejszego
drgnięcia.Nikt nie dał znaku życia.Cztery serca przestały bić,cztery dusze mi
uciekły.
Gdy
przywieźli ciała do domu,spędzałam z nimi każdą wolną chwilę,nawet przy nich
jadłam,rozmawiałam z nimi.Mimo że się nie odzywali,wiedziałam że ze mną byli.Na
pewno mnie słuchali.Wzięłam materac,położyłam go między trumny.Leżała
Eliza,Olcia,mój materac,mama i tata.Położyłam się.
-Tutaj
brakuje jednej trumny.Powinnam w niej leżeć,prawda?Więc czemu w niej nie
leżę?Czemu tylko wy leżycie?Czy zawsze muszę być pominięta?Ale wam
dobrze!-mówiłam,wiedząc że nikt nie odpowie.Popłynęły łzy.Złożyłam swe ręce na
krzyż na piersi.
-Ja też powinnam
przywitać się ze śmiercią.
Rozdział 3 – Bezsilność.
-Gdzie ta
nasza wnusia się zapodziała..Chodź kochanie,zrobiłam jajecznicę!No gdzie ona
jest…-i wtem babcia otworzyła drzwi do pokoju gościnnego.
-Mój
Boże..-podniosła załamane ręce,opuściła głowę,spłynęła ukrycie jedna malutka
łza…
-Co tam
znowu?-przyszedł dziadek.Zobaczywszy obraz przed nim,zamilkł.
W pokoju
gościnnym były owe trumny.Otwierając drzwi,pierwsze co rzuciło się babci i
dziadkowi w oczy,były cztery trumny i jeden materac-czyli właściwie pięć
trumien.Zauważyli leżącą mnie po środku umarłych,z rękoma na piersi,w których
błyszczał różaniec.Spałam.Dziadek podszedł do mnie.
-No chodź
wnusiu,jedzenie wystygnie-pogłaskał mnie dziadek po głowie.Był spokojny jak
zawsze,lecz dało się wyczuć,że próbuje być po prostu twardym.
-Dziadek?
-No
chodź,zasnęłaś tutaj..
-Mama!Tata!I
moje siostry!-obejrzałam się.Nadal leżeli martwi.
Biały nie
zmienił się w kremowy.Martwy nie stał się żywym.Śmierć…nie stała się życiem.
Może i
babcia zawsze się uśmiechała i żartowała z dziadkiem,jednak widziałam,jak jest
im ciężko.W ich oczach był widoczny
smutek…Człowiek…człowiek…Właśnie!Człowiek!Gdzie jest ten facet,co spowodował
ten wypadek?!Trzeba go znaleźć…
Rozdział 4 – Wielkie plany.
Znalazłam
go,znalazłam tego faceta,idzie właśnie przede mną,a raczej ja za nim.Gdzie on
idzie?Skręcił…Zauważyłam ogromny biały budynek z kolumnami.To chyba jego dom.W
środku pali się światło,ktoś chrząka się po kuchni.Jego…żona.Ma jednego syna i
2 córki.Gdybym zabrała go im…poczułyby to samo co ja.Nie chciałabym,by ktoś
cierpiał tak samo jak ma dusza…Nie chciałabym.Wpatrywałam się nadal w okno.Miał
bandaż na głowie i zaopatrzoną rękę.Wszyscy się radośnie uśmiechali.Czemu ja
nie mogę się uśmiechać?Czemu człowiek,który spowodował to wszystko,żyje nadal
szczęśliwy,a ludzie poszkodowani zginęli?Chociaż właściwie…on również czuje się
zatruty.Zabił niewinnych ludzi,z pewnością to go dręczy.Wszyscy…zostaliśmy
poszkodowani.
Wracam do
domu.Idąc chodnikiem,zobaczyłam kolegę z klasy.Ostatnio opuścił się znacznie w
nauce,a sam wyglądał,jak gdyby był w nieładzie.Przestał o siebie dbać.Kiedyś
ubierał się żywo,kolorowo,jego czupryna była zawsze uczesana,po prostu dbał o
siebie.Teraz ubiera się na czarno,same ciemne kolory,nie widać po nim,żeby
kiedykolwiek się uśmiechał.Z pewnością ma jakieś załamanie psychiczne.A może
przeszłość go dogoniła?Nie mam pojęcia.W każdym razie jest wiele
możliwości,może umarł mu ktoś z rodziny?Może otoczenie go zraniło?Nie wiem.Może
tym razem muszę jemu pomóc?Zazwyczaj zaprzyjaźniałam się z osobami,które były
odizolowane od otoczenia.Co prawda,tylko ja na tym ucierpiałam,bo po pewnym
czasie się do mnie przyzwyczaiły,i zaczęły traktować jak codzienność,jak
powietrze,przestały mnie doceniać.No i wtedy jak na mnie przystało,nigdy nie pozwalałam
sobą pomiatać,czy też się ze mnie wyśmiewać,więc po prostu zrywałam kontakt z
takimi osobami,a te zaś brały mnie za wroga.Najbardziej zabolało to,że
poświęciłam się dla tych osób,by czegoś ich nauczyć,a oni potem tak zwyczajnie
zaczną Cię wyśmiewać i innych.W moim życiu najważniejsza jest tolerancja i
prywatność.Nie ważne jak bardzo ktoś jest inny od nas,zawsze powinniśmy taką
osobę zaakceptować.Zawsze.
Rozdział 5 – Działanie.
Jestem w
klasie.Koleś,o którym wspominałam,siedzi przede mną.Jak zwykle głowę ma
schowaną w zeszytach.Nie chodzi tu o naukę,a raczej o nienawiść do
towarzystwa,do wszystkich ludzi,do całego świata.Kaptur ma przewinięty na drugą
stronę…No a jak to bywa w moim życiu,wszystko muszę mieć perfekcyjne,więc od
razu poprawiam różne rzeczy u innych,informuję ich o zadartej bluzce czy coś w
tym rodzaju.Bez namysłu wyciągnęłam ręce,i zaczęłam poprawiać mu
bluzę.Gwałtownie się wyprostował.Wyczuł coś w rodzaju ,,zagrożenia”?
-Spokojnie,poprawiam
Ci kaptur-powiedziałam.
-Nie musisz.
-Czemu tak
myślisz?Nie chcesz dobrze wyglądać?
-Mam
wszystko gdzieś,nic mnie nie obchodzi.Ubrudzisz sobie tylko ręce.
Ubrudzę?Czyżby
uważał siebie…za brudnego?
-Nie ubrudzę
jesteś czysty…-Czemu mi pomagasz?!-przerwał gwałtownie-Nie potrzebuję niczyjej
pomocy.
-Nie pomagam
Tobie tylko sobie.Jestem samolubnym samolubem,który musi mieć wszystko
perfekcyjnie!-powiedziałam z kpiną i najbardziej kwaśną miną,jaką mogłam
zrobić.Pozór ,,zniesmaczenia”.Jego gały niczym wypadły z orbit.Na jego twarzy
zapanowało naprawdę duże zdziwienie.
-Nienawidzę
patrzeć w milczeniu na upadłe dusze-szepnęłam mu do ucha.Wyczułam ponowne
zdziwienie.Tym razem jeszcze większe.
-Dlaczego
Ty..?-męczyły go jakieś myśli.Nie mógł tego pojąć,czemu mu pomogłam.
Na następnej
lekcji siedział obok mnie.W pewnym momencie się zgubił,nie nadążył za
zapisywaniem słów nauczyciela.Podsunęłam mu mój zeszyt i pokazałam co ma dalej
pisać.Znowu się na mnie dziwnie spojrzał.
-No
pisz,szkoda czasu-powiedziałam.
Posłuchał
się,spisał.
-Nie
musiałaś-jak zwykle się powtarzał.
-Musiałam.
-Nie mu..
-Musiałam!Bo
jestem uparta i później miałabym to na sumieniu!Matko…-przerwałam.
-Jego mina
przybrała trochę wyraz jakby…komiczny.Jakby chciał się śmiać,a nie
mógł.Siedział dalej cicho,buc jeden.I tak to się właśnie zaczęło.Pomagałam mu
przy każdej wolnej chwili.Był wiecznie zagubiony i zdezorientowany.Ano
właśnie,nie wiecie przecież jak się nazywał.Był to Grześ.Nie lubił jak tak
mówiłam,ale uwielbiam te zdrobnienie,jest takie słodkie!Zaczął się do tego
przyzwyczajać.
-Grzesiu,wpadniesz
dzisiaj do mnie na obiad?Wiem że i tak nie masz nic do roboty,i moglibyśmy
razem odrobić lekcje,pouczyć się.Co Ty na to?
-Nie mam
ochoty.-powiedział bezdusznie patrząc w bok.
Kłamiesz!-Pomyślałam
z szyderczym uśmiechem w myślach.
-Będzie
spaghetti-powiedziałam z zachęcającym uśmiechem.
Nic nie
odpowiedział.Zgodził się!
Godzina
14:55.Właśnie wróciłam do domu.Biorę się szybko za gotowanie!Grzesiek wiedział
gdzie mieszkam,więc powinien przyjść.Martwiłam się tylko,czy się pofatyguje…
Godzina
16.Obiad gotowy,tylko tego ponuraka brakuje,hmm…
Ding
dong!O!Dzwonek!Czyżby Grzesiu przyszedł?Przyszedł!Tylko…prawie że go nie
poznałam.Jego grzywa była ułożona,założył koszulę,wyglądał na prawdę dobrze!I
te jego perfumy…
-Wchodź,wchodź.Jedzenie
już gotowe!-powiedziałam uradowana.
Zaczęliśmy
jeść.Gdy tylko wziął jednego kęsa,jego oczy zalśniły,jakby zobaczył jakiś
kryształ.Smakowało mu!
-Czemu
jesteś taka zadowolona?-spytał w trakcie jedzenia.
-To nic
takiego!Po prostu nie pamiętam,kiedy ostatnio jadłam z kimś obiad!-powiedziałam
szczęśliwa.Od żałoby minęło półtorej roku.Stwierdziłam,że nie mogę naprzykrzać
się babci,i zamieszkałam sama w mym dawnym domu.
-A gdzie
Twoi rodzice?-spytał zdziwiony.
-Na
cmentarzu.
-Sprzątają
pomniki?
-Być
może-być może…nie wiem co teraz robią.Nie wiem.Ale na pewno gdzieś są.
-A Ty…czemu
zapadłeś w sen?Czemu już nie uczysz się tak jak dawniej?Już się tak nie
uśmiechasz.Co spowodowało u Ciebie taki stan psychiczny?
Nastała
cisza.Krępująca cisza.
-Jeżeli nie
chcesz,nic nie mów…
-Nie chcę o tym
rozmawiać…
-Rozumiem…ale
czy i tak nie minęło wystarczająco dużo czasu,aby się podnieść?Nie możesz
przecież wiecznie tak żyć.Zrujnujesz sobie swoją przyszłość.
-Nic nie
rozumiesz..
-Wiem więcej
niż myślisz
-Właśnie że
nie!-wybiegł.
Ahh,spłoszyłam
chłoptasia.Szkoda…Ale to on mnie uraził,ja nie będę go
przepraszała.powiedziałam,że jak nie chce,niech nie mówi.Zaczął,to i niech
skończy.
Rozdział 6 – Spotkanie.
Mamy
wtorek…zastępstwo?Nie mamy dzisiaj polskiego,tylko zastępstwo,hmm…Właśnie
wszyscy weszli do klasy,rozpoczyna się lekcja.Dzisiejsze zastępstwo mamy z
jakimś panem,nazwiska nie kojarzę.I oto owa istota wchodzi do klasy.To
przecież…ten człowiek!Człowiek,który odebrał mi rodzinną atmosferę!Który zabrał
mi mamę i tatę,który zabrał moje siostry.Zabrał ich…Odebrał mi…Po półtorej roku
znowu go spotykam.I wszystko jak żywe,staje przed mymi oczami.
Grzesiek
zauważył zszokowanie na mej twarzy,przyglądał się mi uważnie.Sam również dostał
osłupienia.Osoba tak twarda jak ja,nagle została zaskoczona.Kamień zaczął się
kruszyć.
Mężczyzna
sprawdzał obecność.Każdego kogo wyczytał,szukał wzrokiem po klasie i się
przyglądał.Gdy padło moje nazwisko,zaświtało mu coś w głowie.Spojrzał w moją
stronę.Na jego twarzy zapanowało zdziwienie,szok.Czyli jednak…
POZNAŁ MNIE.
-Obecna-powiedziałam.
On się na
mnie jeszcze patrzył,wpatrywał zszokowany.Po chwili się speszył i kontynuował
dalej.Grześ to zauważył.Do końca lekcji nie dawało mu to spokoju.Spoglądał się
na mnie co chwilę,ale i tak się nie odzywał od tamtejszego obiadu.Wychodząc z
klasy,pan Krzysztof (bo tak nazywał się owy pan) poprosił mnie na chwilkę do
siebie.Ustałam przy biurku.On również stał,i przyglądał się mi,przyglądał się
mej twarzy w milczeniu.Przypominał biednego staruszka.Miał brodę,okulary,a jego
oczy były pełne żalu i smutku.
-Przepraszam-powiedział
z bólem w gardle.
Spod jego
okularów popłynęła mała stróżka łez współczucia.A ja patrzyłam,patrzyłam w
milczeniu,wpatrywałam się w owego biednego człowieka.
-W
porządku-wydusiłam.
Spojrzał na
mnie zdziwiony.
-W porządku.Najważniejsze,że
nic się panu nie stało,w końcu ma pan
rodzinę,dla której musi pan być-powiedziałam z uśmiechem.
Jego
zdziwienie jeszcze bardziej wzrosło,Po chwili ukazał się na jego biednej twarzy uśmiech.
-Dziękuję!-powiedział
z szerokim uśmiechem,po czym wybiegł z klasy,widocznie gdzieś się spieszył.A ja
stałam cały czas bez ruchu w tym samym miejscu,ze sztucznym uśmiechem,i nagle
poczułam…łza?Z much oczu popłynęły łzy.Tak wiele łez.Stałam na środku pustej
klasy jak kołek,i chowałam twarz w dłoniach.Płakałam jak nigdy.
Mój
żal,przerodził się w słoną ciecz.
Rozdział 7 – Niewiedza.
Pewnego dnia
wychodząc ze szkoły,usłyszałam za plecami znajomych głos.Wołał mnie Grześ.
-Możesz na
chwilkę?-spytał.
Przeszliśmy
na drugą stronę ulicy.Prowadził mnie w jakieś zaćmione miejsce.Otaczał nas
las,ustaliśmy za jakąś nie udaną budowlą z cegieł.
-Pamiętasz…gdy
spytałaś się mnie,czemu…czemu się nie podniosłem.Kilka lat temu zmarła moja
mama.Rodzina najpierw rozpadła się psychicznie,później fizycznie.Nie potrafiłem
sobie z tym poradzić,a nawet jeżeli…nie miałem po co…
-W
porządku,mogłeś tak od razu powiedzieć – powiedziałam z uśmiechem.
-Czemu…czemu
nie jesteś zdziwiona?Normalnie mówiąc coś takiego,druga osoba załamywała
się,była w szoku,płakała…jej uczucia były jak po obejrzeniu horroru!A Ty…Ty po
prostu…mnie rozumiesz?
-Mówiłam,że
wiem więcej niż Ci się wydaję,prawda?
-Ale…
-Wiem jak
się czujesz.Wiem,że nie potrafisz wypełnić pustki w swoim sercu.Ale ona jest
właśnie po to,by być pustą.Nie ważne czego byś nie zrobił,czy zastąpił
wspomnienia innymi wspomnieniami,czy wypełnił swe życie zemstą.Ta pustka i tak
zostanie,nic więcej.
Widać moje
słowa go poruszyły.Stał bezczynnie ze spuszczoną głową.
-Będzie
lepiej,zobaczysz – pogłaskałam go po głowie.
Złapał mnie
za rękę,trzymał ją w swych ciepłych dłoniach.
-To nie
sprawiedliwe – wyszeptał – czemu nic nadal nie wiem o Tobie…o Twej
rodzinie?Powiedz mi coś…
-Hmm…pewnie
zastanawiasz się,czemu Cię rozumiem?A więc półtorej roku temu,dostałam na
urodziny prezent,którego nigdy bym sobie nie wymarzyła.Mój tata,mama,oraz dwie
siostry zmarły na miejscu po przez wypadek samochodowy.Mężczyzna mający z nami
zastępstwo z matematyki był sprawcą owego zdarzenia.Kiedyś sporo pił…Te
półtorej roku…były dla mnie najdłuższe…-z prawego oka popłynęła łza.Nie wiem
czemu,ale spłynęła po mej twarzy,rzeka gorzka jak mieszanina żalu z zemstą.Ale
nie chciałam się zemścić.Nie chciałam.-A najlepsze było to,że wszyscy zginęli
przez moje głupie zachcianki,zachciało mi się aparatu cyfrowego!A że tato nie
miał gdzie zaparkować…
Przytulił
mnie.Oboje płakaliśmy skrycie,lecz teraz…
…nasze drogi łez płynęły z tego samego
źródła.
piątek, 3 października 2014
,,Niebiańskie Piekło”
Prolog.
Szarpiąca
się dziewczynka ze starszym mężczyzną.Krzyki i przeraźliwe piski.Złe zamiary i
przerażenie,strach.I już wiemy,że dojdzie do tragedii.
Rozdział 1.
2.10.2014r.
Stoję w mym
pokoju.Przyglądam się wszystkiemu w milczeniu,spoglądam w okno.Jest tak cicho.Właśnie
świat słońce…muszę coś zrobić.Idę do szopy i szukam kosy.Poleruję i ostrzę
ją.Na samym przygotowywaniu się tracę kilka godzin.
-Tak nie
można!-ktoś krzyknął zza mych pleców.To Tina,moja koleżanka,mająca 14 lat.Nie
odzywam się,liczę i czekam na jej kolejne słowa.-Słyszysz mnie?Tak nie
można!!To jest złe!!-krzyczała dalej.
-A co mam
innego zrobić,pozwolić złym uczuciom gościć w mej duszy przez całą
wieczność?!Muszę się pozbyć tego uczucia…
Od kilku dni
obserwowałam tego samego mężczyznę.Chodził w kapturze,miał zarost-nie był
zadbany.Dzisiaj mija 4 dzień od posiadania go na oku.Muszę to zakończyć.Ruszam
szukać faceta.Jestem bardziej skupiona niż kiedykolwiek,a kosa błyszczy w mej
dłoni.Nikt nie zwraca na mnie uwagi,nikt mnie nie widzi.Biegnę za mężczyzną,mam
go!Czekam na odpowiednią godzinę.Chodzę za nim krok w krok kilka godzin,czekając
aż zapadnie noc.Teraz jest odpowiednia chwila!Skoczyłam z drzewa tuż za jego
plecami.Ustał,wyczuł mą obecność.Ostrożnie odwrócił się do tyłu.
-Długo
czekałam na ten dzień.Jak wiele osób do tej pory zabiłeś?Jak wielu dzieci
pochowałeś,ty gnojku!?!A może zacznijmy od tego…pamiętasz,co robiłeś 9 lat
temu,dokładnie w tym samym miejscu,i o tej porze?Dokładnie dnia 2 października
2005 roku,przy pobliskim parku o godzinie 18:42?To wtedy…ZABIŁEŚ MNIE!!TO JA
BYŁAM TĄ DZIEWCZYNKĄ!!!!!
Zgadza
się.Nie wiedział mnie,byłam zwykłą duszą bez ciała,a jednak wyczuł mą
obecność,wiedział o co chodzi…i kto go znalazł.
-Teraz jest
18:41.Za kilka sekund przestaniesz istnieć.
-NIE!NIEEEE!!!!!-zaczął
krzyczeć i uciekać.Patrzyłam cały czas na zegarek.Wybiła 42 minuta.I wtem moja
kosa go dosięgła,przejechał go tir.Ma dusza została oczyszczona,stała się
lekka.
Rozdział 2.
Wracam do
mego miejsca,do błękitnego Królestwa.Niebo jest przepiękne,a dzisiaj mogłam
zejść na ziemię na jeden dzień,gdyż dzisiaj była ma rocznica,tak jakby ,,urodziny”,lecz
te ,,błękitne”.Idąc pośród chmur,zauważyłam Złotą Bramę,Bramę Nieba.O dziwo
wrota były zamknięte…Szarpnęłam złote pręgi,lecz te ani drgnęły.
-Hej!Co
jest?Otwórzcie mi!!-krzyczałam siłując się z bramą.
-Twoja
koleżanka cię ostrzegała.-powiedział ktoś zza mych pleców.Odwróciłam się.Stał
tam chłopak o blond,kręconych włosach,a jego oczy były wypełnione
krwią,czerwone oczy.Był naprawdę przystojny!Tak na oko miał 17-18 lat.
-Czego
chcesz?-spytałam.Miał czerwone oczy i stał tak jak ja,poza bramą.Musiał być z
Piekieł.
-Przelałaś
ludzką krew nie posiadając ciała.Zabiłaś człowieka bez żadnego żalu,i tym samym
podpisałaś pakt z Diabłem.
Co?Jaki pakt
z Diabłem?!Co on mówi?!
-EEEEJJJ!!OTWÓRZCIE DO GŁUPIĄ BRAMĘ!!!!-zaczęłam krzyczeć.
-To na
nic,nikt cię nie słyszy,już za późno.Idziesz?Czy może mam wysłać kogoś bardziej
przekonującego?
Nie mogłam
uwierzyć!Ja?Pakt z Diabłem?Dlaczego?To niemożliwe!
-Idziemy.-powiedział.Cały
czas był spokojny.
-Nie
przeszkadza Ci to?-spytałam,idąc za nim ze spuszczoną głową.
-Co takiego?
-Że służysz
Diabłu,i jesteś w Piekle…że pomagasz komuś,kto jest zły?
-Ani
trochę.Przyzwyczaiłem się.I w końcu on jest taki jak ja,nie mam mu nic za złe.A
teraz siedź cicho,nie zamierzam z tobą rozmawiać…
Szłam za nim
powoli.Właściwie to oboje szliśmy tym samym tempem.Tak strasznie czułam się
głupio.Zdradziłam Boga,zdradziłam kogoś,kto mnie uratował.Tak mi przykro…
Rozdział 3.
Wszystko
dookoła mroczne.Albo ciemno,albo czerwień uderza w oczy.Wszędzie
ognie.Wszędzie parzący upał.Krzyki i piski.Wieczne męczarnie.I pomyśleć,że znów
wracam do ziemskich,normalnych nawyków.Znów będę cierpieć.
-,,Wierzę w
Boga Ojca…”-zaczęłam się w myślach modlić.I wtem wszystkie dźwięki
ucichły.Nie,one trwały dalej,to me uszy je odpychały.Wszystko
wyblakło,otoczenie stało się bardziej znośne.Wiedziałam!Bóg jest jednak ze
mną!Uciekłam,biegłam ile sił w nogach!Biegłam i biegłam,biegłam do mej wspaniałej
bramy,do mega zbawienia.Szukanie jej zajęło mi trochę więcej czasu niż
zazwyczaj.Jest!Znalazłam ją!I wtem…na mej twarzy zapanowało zdziwienie.Ma Brama…znikała.Z
każdą chwilą stawała się coraz mniej dla mnie widoczna.Upadłam na kolana.Czyli
to już koniec?Już tam nie wrócę?Zakryłam swą twarz dłońmi,po których spływały
łzy.Ja chcę tam wrócić..nie chcę znowu cierpieć.Gdybym jeszcze żyła,wtedy
mogłabym powiedzieć ,,Chcę umrzeć”.Ale ja już…jestem martwa…Kwiczałam
bezgłośnie.
UPADŁAM
Co mam
robić?Nie chcę tak żyć…co ja mówię,jestem przecież martwa,więc nie żyję..Jak
mam to określić?I wtem otoczenie się zmieniło,razem z Bramą,zniknęło
Niebo.Znalazłam się ponownie w Piekle.A przy mnie stał ten chłopak.Jak zwykle
na jego twarzy nie było widać żadnych emocji.Czekaj czekaj…gdzie jest ma
ofiara?Muszę znaleźć tego mężczyznę!I tak jestem w Piekle,będę się nad nim
znęcała przez całą wieczność!Wyrwałam jak strzała w tłum cierpiących
dusz.Chłopak krzyknął coś w stylu ,,STTÓÓÓÓJ!!” i zaczął mnie szukać w tłumie.Był
nawet że przerażony.A ja biegłam,i biegłam,szukając mego nieszczęścia.Nigdzie
go nie było,nigdzie.
-W końcu cię
znalazłem!-przybiegł zdyszany blondynek.
-Czemu za
mną biegasz?Nie jestem przecież chyba do niczego ci potrzebna?-oho.Na jego
twarzy zapanowało dziwne ,,zdziwienie”,i coś w rodzaju…rumieńca?
-A tak
jakoś,i tak nie mam nic do roboty…-próbował się wymigiwać.Czyżby mnie polubił?A
może nie zna tu nikogo oprócz mnie?Chyba to drugie…
-Kurde!Nigdzie
go nie ma!-krzyknęłam wkurzona.
-Kogo?
-Faceta,który
mnie zabił!
.
.
.
-Gdzie jest
Diabeł?-spytałam znienacka.
-Że
co?!-krzyknął przerażony.
-On mi na
pewno powie,gdzie ten człowiek jest,a właściwie jego dusza…
-To nie
możliwe!Diabeł sam wybiera kogo chce widzieć!
I nagle coś
grzmotnęło,tło się jakoś rozmazało.Poczułam się bardzo dziwnie,naprawdę dziwnie.Eee?Nasze
otoczenie się zmieniło,było pusto,i bardziej mrocznie.
-Coś się
stało,młoda duszyczko?-spytał z szyderczym uśmiechem.Tak…to było te diabelskie
stworzenie.
-Gdzie on
jest?
-Kto
taki?-spytał.
-Ten facet
co mnie zabił!
Spojrzał się
na mnie dziwnie.
-Przykro
mi,ale na mej liście nie ma osób,które zabiły mych niewolników.Są tylko
ci,których zabili.
-W takim
razie i tak go znajdziesz.
Chłopak i
Diabeł spojrzeli się na mnie dziwnie.
-To w końcu
ona cię zabił,czy ty jego?
-On mnie,a
ja jego.Znaczy się…on mnie zabił 9 lat temu,a ja go dzisiaj.
-Jak to
możliwe?Nie masz przecież ciała,jesteś zwykłą,bezbronną duszą-powiedział
diabeł.
-No ale
jednak przejechał go samochód.-powiedziałam
Spojrzeli
się na mnie jeszcze dziwniej niż wcześniej.
-W takim
razie co Ty tu robisz dziewczyno?!-spytał się zdziwiony Diabeł.
I wtem ich
zdziwienie stało się jeszcze większe.Wokół mej duszy pojawiła się dziwna
poświata.Tak jakbym…się świeciła.I nagle…me otoczenie zaczęło się zmieniać.
-Czekaj!!-krzyknął
chłopak wyciągając do mnie ręce,lecz nim się spostrzegłam,byłam gdzie
indziej.Wszędzie był szary błękit,nieskończony błękit.Odwróciłam się,i tam
zobaczyłam…Bramę,Złotą Bramę.W końcu ją widziałam!
-CZEEEEKAAAAJJ!!-krzyczał
ktoś z oddali.
To ten
chłopak!Co on robi?
-Nie mogę
już dłużej tego znieść,nie potrafię!-krzyczał zdyszany.
-Zaraz mi
się wytłumaczysz czego nie możesz znieść,a teraz powiedz…udawałeś?Wiedziałeś
razem z Diabłem jaki miałam życiorys,prawda?
.
.
.
-Przepraszam!-przytulił
mnie-Nie chciałem żeby tak wyszło,ja po prostu…chyba za bardzo cię
polubiłem,mimo że nie pozwalałem sobie rozmawiać z tobą zbyt dużo,to jednak…pokochałem
twe samo milczenie!Nie wiem co robić!
Wtuliłam się
w jego ciepłe ramiona.Może nie były takie ciepłe-ciepłe jak ludzkie,ale jednak
jakiegoś rodzaju ciepło czułam.Milczałam przez kilka minut,wsłuchując się w
jego szybkie oddechy po biegu,i tak jakby…płacz?Heh,jakie to głupie…Jak dusza
może płakać,i jak dwie dusze mogą się przytulać?I jeszcze kolejna komiczna
sprawa…Ktoś z piekieł pokochał kogoś z Nieba,niesamowite…
Czyżbym
teraz…
……………………………………………………………………………………………..……była
skazana na nicość?
niedziela, 28 września 2014
****
Trzymam w
dłoni sznur zwinięty w pentlę.I nie mam odwagi,by spojrzeć na świat innymi
oczyma.Ściskam dłoń co raz bardziej,szlocham na kolanach.Nie wiem co robić.Ten
ból jest nie do zniesienia.Ból pustki.Ból braku uczuć.Ból codzienności…
Boli…
Nie wiem już
co mam robić…I jak martwy anioł,płaczę.Wszystko jest rozmazane.I stoję po
środku życia,a śmierci.Boję się.Boję się co będzie dalej.Czy będę coś
pamiętała,czy będzie bolało,czy znów będę cierpiała?Nie wiem.I się boję.Chcę
zniknąć,lecz nie mogę.Niech ktoś mi w końcu pomoże…niech ktoś mnie
powiesi.Niech ma dusza zawiśnie w powietrzu,chcę odlecieć.Pomocy!To mnie
wszystko zabija,a mimo to żyję dalej.Nie cierpię tego!Nienawidzę tego!
POMOCY!
sobota, 13 września 2014
,,Obrazy ciała”
Prolog.
Każdy z nas
jest wypełniony różnymi obrazami.Nasze ciała są ubrudzone sztuką,dotknięte
tuszem oddającym piękno.
Rozdział 1.
Dzisiejsze
życie wygląda zupełnie inaczej od poprzedniego.Historia ta zaczęła się
bardzo,bardzo dawno temu,jeszcze przed wynalezieniem papieru.Ludzie tak zwani
,,z wyższych sfer” posiadali nas - ,,ludzi z niższych sfer”.Byliśmy sprzedawani
na różne sposoby.Akurat trafiłam do przedziału ,,dla artystów”.Ludzie z tej że
grupy byli sprzedawani tym,którzy chcieli rysować dzieła.Na naszych ciałach
pojawiały się różne,niezmywalne malunki (tatuaże).Trafiłam do starszego
człowieka,który był wypełniony smutkiem,żalem a za razem czymś mrocznym.Rysował
na mym ciele różne sadystyczne rzeczy.W tych czasach to był naprawdę wielki
wyjątek.Ludzie malowali same kolorowe,jasne rzeczy.A ja trafiłam na
ciemność.Ci,którzy byli w tej grupie co ja,byli tylko zwykłym papierem,który
się porusza.Nasz właściciel nie miał prawa wykorzystywać nas do innych
rzeczy,tylko do rysowania.Tak jak każdy nastolatek,chodziliśmy do pewnego
rodzaju szkoły.Wszyscy byli tacy kolorowi!A ja…byłam czarna.Ludzie się mnie
bali,nie chcieli nawet na mnie patrzeć.Rysunki na mym ciele ich przerażały,dla
tego też….się mnie bali.Nikt ze mną nie rozmawiał.Nazywali mnie
demonem,potworem,wszystkim co mroczne.Mój właściciel widział,czuł we mnie ten
ból,jednak on również musiał się kształcić.
Rozdział 2.
Pewnego dnia
przyszedł do mego pana gość.Jak to bywało w tych czasach,byłam przedstawiana
jako obraz.Na mych rękach znajdowały się mroczne dłonie,demony z szyderczymi
twarzami,różne ptactwo,kajdany,pazury.Jednak największy,najlepszy as był na
mych plecach.Obejmowało całe moje plecy…krwiste,demoniczne oko.Każdy widząc
to,był przerażony,po czym odwracał wzrok,próbował upozorować śmiech i zmieniał
temat.A że też mój pan był mroczny,tak i jego przyjaciele byli do niego
podobni.Któregoś dnia wpadła do niego czarna zgraja.Wszyscy wyglądali tak
samo-czarne ubrania,dodatki,tatuaże.Byli piękni.Jak wampiry,uwodzące demony.Oni
również mieli swe ,,papiery”.Przyprowadzili je ze sobą.Wszyscy byli mną
zachwyceni.Posiadałam najmroczniejsze,najpiękniejsze malunki na swym
ciele.Stałam nad nimi górą.
Rozdział 3.
Niestety,mój
artysta wykorzystał każdy wolny skrawek mego ciała na tatuaż.Nie było już
miejsca na żaden malunek.A gdy papier stanie się już bezużyteczny…spalamy go.Wiedziałam,co
może mnie czekać.Każdej nocy zasypiałam z myślą,że już się nie obudzę.Jednak
minęło kilka tygodni,a tu nic.Czyżby chciał mnie zachować na piątkę?To była
tylko kwestia czasu.Pewnego dnia zabrał mnie na dach pewnego bardzo wysokiego
budynku.Często tam bywaliśmy,widoki były przepiękne.Wiedziałam,że było mu
ciężko.Nie miał za wiele pieniędzy,a zabić człowieka nie
potrafił.Postanowiłam…że zwolnię go z tego ciężaru.Ustałam na krawędzi.I tak po
prostu z uśmiechem…spadłam.Widziałam jego minę.Był przerażony,rzucił się ku mej
pomocy.Nasze palce się tylko zetknęły,i poleciałam.Było mi go szkoda.Lecz nie
mogło to trwać wiecznie.
…To wszystko mnie tak boleśnie zabijało..
sobota, 6 września 2014
,,Melodie duszy”
Prolog
W wieku 10 lat dostałam na urodziny od taty fortepian.Będąc
jeszcze dzieckiem,na zauważałam piękna w muzyce.Szybko się to jednak zmieniło.
Rozdział 1.
Zawsze byłam cichym dzieckiem,przypominającym szarą
myszkę.Nikt ze mną nie rozmawiał w szkole,zawsze odstawałam od grupy.Byłam
zmuszona do szybszego dorastania.Mój punkt widzenia jako dziecka,bardzo się
zmienił.Dostrzegałam rzeczy,które byli w stanie zobaczyć tylko dorośli.Być może
dlatego nie byłam rozumiana.W drugiej klasie przykułam dużą uwagę do
muzyki.Najdziwniejsze było to,że w wieku 8 lat słuchałam już rock’a i
metalu.Zdałam sobie sprawę,że ma to jakieś znaczenie w mym życiu.Być może
słuchałam takiej muzyki,by się jakoś wyżyć.W końcu człowiek mówiący najmniej,ma
do powiedzenia najwięcej.Miałam ochotę krzyczeć.Niestety,nie mogłam nawet
pozwolić sobie na takie rzeczy.Zawsze ktoś był w domu,a gdzie bym nie
poszła,mieszkałam przecież w mieście.Tak więc krzyk innych ludzi,stał się dla
mnie czymś pięknym.O dziwo polubiłam również muzykę klasyczną.To było naprawdę
dziwne połączenie,nie ważne jakby na to nie patrzeć.Dźwięk zrodzony z
fortepianu,pianina..był jak śpiew pobudzający wyobraźnię.Oczy szerzej się
otwierały,jak i serce,i wspomnienia.Wszystko stawało w oczach,w zależności od
melodii.Słuchałam tylko jednego rodzaju takich dźwięków,a były to-smutne.Nie
dostrzegałam piękna w melodiach wesołych.Były dla mnie komiczne,a za razem
żałosne,pozbawiona jakichkolwiek przekazów.Smutne melodie posiadają ukryty
sens,jakiś ukryty przekaz.Autor umieszcza w tej muzyce swe odczucia.On po
prostu bezgłośnie krzyczy.A ja…
..robię to razem z nim.
Rozdział 2.
Mój tata zauważył,że bardzo często słucham muzyki.Ona
wypełniała każdą moją wolną chwilę.Tak więc mając 10 lat,dostałam fortepian.Był
piękny.Pierwsze co zrobiłam-dotknęłam jego lśniących,wypolerowanych
ścian.Drugim krokiem było ,,przejechanie” palcami po klawiszach.Na mej twarzy
nie widniały żadne emocje,więc tato był zaniepokojony…czy spodobał się mi
prezent?Oczywiście!Po chwili odwróciłam się z uśmiechem i podziękowałam
prze-szczęśliwa!Tacie ulżyło.Niestety,po 5 minutach musiał iść do pracy.Mama
była w szpitalu,tak więc sama świętowałam swe urodziny,grając cały dzień.
Rozdział 3.
Mój tata pomagał w domu dziecka.To była jakaś jego
praca..sama właściwie zbytnio nie wiedziałam,na czym to polega.Pewnego
dnia,tata nie wrócił sam do domu.Był z nim pewien chłopiec.Nie zwróciłam na to
zbytniej uwagi,i kontynuowałam grę na fortepianie.Widać usłyszeli moją grę.Po
chwili za swymi plecami usłyszałam ,,Piękna muzyka”.Nie znałam tego głosu.To
był ten chłopiec.Po chwili do salonu wbiegł tata.Przedstawił mi gościa,i
powiedział…ten chłopiec był niewidomy.Tato był bardzo zabiegany,i już musiał
iść z ową osobą,jednak zaproponowałam,że może zostać,a później tata go
obierze.Chłopiec widocznie był szczęśliwy,gdyż na jego twarzy pojawiło się
zdziwienie,a zarazem uśmiech.Tata się zgodził,o poszedł mówiąc,bym uważała na
gościa.
Spytałam się chłopca,czy zechciałby się nauczyć grać.Złapałam
go za rękę i pomogłam usiąść.
-Jesteś bardzo ciepła.-powiedział uśmiechnięty.
-To dobrze czy źle?-spytałam z kpiną.
-Bardzo dobrze,jesteś dobrym człowiekiem!A ich…nie jest za
dużo.
-Czemu uważasz,że jestem dobra?Dopiero co się
poznaliśmy.-powiedziałam z namysłem.
-No bo…po Twoim głosie!
Heh,zaśmiałam się,po czym zaczęłam grać.Złapałam go za ręce,i
nimi kierowałam.Był to naprawdę miły chłopiec.Miał bladą skórę,puszyste blond włosy,które się śmiesznie kręciły,i delikatne ruchy.Jak mały książę!Rozmawialiśmy o wszystkim w czasie gry.O tym co lubimy a czego,co
chcielibyśmy spróbować,a czego uniknąć.Nie pamiętałam,kiedy ostatnio tak z kimś
rozmawiałam.Bardzo się do siebie zbliżyliśmy.Więc poprosiłam tatę,by przywoził
do mnie mego przyjaciela jak najczęściej.
Rozdział 4.
Zapisałam się na pewien konkurs,chodziło o grę na
fortepianie.Miałam miesiąc na stworzenie własnej muzyki.Ćwiczyłam razem z moim
przyjacielem,podtrzymywał mnie duchowo.Byłam taka szczęśliwa!Jednak
wiedziałam,że w jego czułości i miłych słowach,musiał być jakiś haczyk…
Pewnego dnia trafiliśmy na ciężki temat.Inaczej mówiąc-
zwierzanie.W pewnym momencie powiedział,że nie powinniśmy się zaprzyjaźniać.Spytałam
się,czemu tak uważa?
.
.
.
-Jestem chory..
I wtedy me oczy szeroko się otwarły,a ja zrozumiałam,czym był
,,ten” haczyk.Jego brak wzroku nie był przypadkowy..dopadła go rzadka choroba.Odebrała
mu wzrok,i będzie chciała zabrać mu więcej..
ŻYCIE
Muszę się spieszyć.Muszę pokazać mu jeszcze więcej,muszę nauczyć
go chwytać każdą chwilę!
-Nie martw się,będziemy z tym walczyć
razem..dobrze?-powiedziałam z uśmiechem.
Spuścił głowę.Wiedziałam,że w środku płakał.Przytuliłam go do
siebie,i nic nie mówiąc,zaczęłam grać jedną ręką,a drugą go przyciskałam do
siebie.
Rozdział 5.
Nadszedł dzień konkursu.Byłam trochę podminowana,strach
trzymał górą.I gdzie był tata?Spóźniał się z chłopcem.Po chwili zobaczył tatę
biegnącego w moją stronę.Przeprosił mnie za to,że musiałam czekać.Lecz ja
stałam osłupiała..Nie ma go.Nie ma z nim mojego przyjaciela..przyszedł
sam!Spytałam się,gdzie jest chłopak,jednak wtedy..wiedziałam,że coś się
stało.Twarz taty skamieniała.
-Chyba nie będzie w stanie przyjść..-powiedział ze spuszczoną
głową.
Mój przyjaciel…
ZMARŁ?
-Jeżeli chcesz,możesz w każdej chwili się wycofać,wiem że to
dla Ciebie bardzo trudne..
-Nie!-przerwałam-Zrobię to!
Spokojnie weszłam na scenę,ukłoniłam się,i zasiadłam do fortepianu.Położyłam
dłonie na klawiszach,lecz nie grałam.Były już słyszalne szmery ,,co się dzieje?”.I
wtem,zaczęłam grać.Zaczęłam grać melodię,którą grałam z mym przyjacielem.Po
policzkach spłynęły łzy.Wszystko stało mi przed oczami!To jak się uśmiechał,jak
żartował,jak grał,jaki był ciepły…Wszystko widziałam powtórnie.Grałam i
płakałam.Grałam i płakałam,grałam i płakałam,grałam i…wspominałam.Nie widziałam
go zaledwie kilka godzin,a już za nim tęskniłam.Nie grałam wtedy by wygrać,lecz grałam..dla niego.Byłam pewna,że mnie słyszał,byłam pewna,że usłyszy!Całą twarz
miałam zalaną łzami,nic nie widziałam.Wszystko było takie rozmazane,lecz grałam
dalej.Grałam dla niego.
Grałam..
…by wrócił.
Subskrybuj:
Posty (Atom)