poniedziałek, 4 sierpnia 2014

Rozdział 9.

Każdy dzień wygląda tak samo.Każdego dnia,potrzebujemy pomocy.Każdy ma inne problemy,a jednak wszyscy je porównują.To jest takie…nie fair.Bardzo nie fair!Niektórzy stracą rodzinę-żyją dalej,inni zaś usłyszą ,,Nienawidzę Cię”-i już się tną.Czemu?Czemu każdy ma inną psychikę?Mimo,że wszyscy jesteśmy inni,to jednak kary w sądzie są zawsze takie same,na tych samych podstawach,tak samo sprawy przeprowadzane.To co się powtarza,zawsze może stać się nudne.-rozmyślała Niela.-Jak to możliwe,że jest tak wielu różnych ludzi?Ileż to sposobów…Że też Bóg ma taką wyobraźnię…żeby każdy był inny…No tak,najlepiej stworzyć tylko dwóch ludzi,i im wszystko zostawić do roboty!-pomyślała o Adamie i Ewie-Co zrobić…by być szczęśliwym?...
-Przytulić mnie!
-Hmm?-spojrzała do tyłu.
-Przytulić mnie!
-Oo,ahah!-zaśmiała się Niela,która właśnie ujrzała za swymi plecami dziewczynkę-Amelię.Aniela znajdowała się teraz w przedszkolu,pomagała paniom w opiekowaniu się dziećmi,choć były ferie,zawsze coś się przyda do skarbonki,i do przyjemności!Przecież Aniela uwielbiała spędzać czas wolny w towarzystwie,a przynajmniej lubiła przebywać po za swym mieszkaniem,po za samotnością.Dziewczynka przytuliła się do nastolatki.Mimo,że miała zaledwie 5 lat,mówiła bardzo czysto.
-Zawsze mnie przytulić!
Właściwie one obie były bardzo do siebie podobne.Obie mało mówiły,obie nie były takie energiczne,obie…one obie…były samotne.Może dla tego tak świetnie się porozumiewały,nawet bez słów.
Jest już popołudniu.Niela zbiera się właśnie do domu.
-Do widzenia!
-Do widzenia Nielu!-odpowiedziały panie opiekunki.
Mimo tego,iż opadów ostatnio nie było,na ulicach było pełno kałuż,gdzieniegdzie leżał nawet śnieg.Był luty,właściwie to jego początek.Więc to nic dziwnego.Na ulicy krzątało się sporo ludzi.
-Heh!-zaśmiała się Niela-Niby na starość człowiek jest słaby,a na mieście więcej babek niż młodzieży!-pomyślała.
-NIEEEE!!!JAAAACUUUUŚŚŚ!!!-rozległ się okropny krzyk.
Wszystko dookoła ucichło,tylko pisk…tylko było słychać pisk.
-Pisk opon-pomyślała Niela,po czym zaczęła się szybko rozglądać.-Dziecko!Na skrzyżowaniu stoi dziecko!-zauważyła przerażona.A Bóg chciał…by ruszyła w jego stronę.Zaczęła odruchowo biec,przepychać się,nie patrzyła na jadące samochody.Biegła.Biegła najszybciej jak mogła.Nie wiadomo,czy prędkość była zasłużona lękiem,czy może czymś innym.
-NIEEEEE!!!!!!-krzyknęła kobieta w tym samym czasie,gdy pisk opon się wzmógł.
Wszystko ucichło.Wszystko zamarło.Płatki śniegu zaczęły powoli opadać.I wtem nagle zaczął się harmider.Dziecka nie było nigdzie widać,a przynajmniej nie było go pod samochodem.Wszyscy szukali ofiary.
-Tam w rogu!!!-ktoś krzyknął,pokazując palcem w stronę końca skrzyżowania.
-Jaaacuuuśś!!!-krzyknęła z płaczem jego mama,po czym zaczęła biec w jego stronę razem z tłumem.
Nagle się wszyscy zatrzymali.Zauważyli Nielę,trzymającą w ręce dziecko.Była skrzywiona,a przynajmniej jej kręgosłup.Leżała na rogu ulicy,oparta o słupek,z głową schyloną ku dołu,jak gdyby uginała się z bólu,po przez uderzenie o barierkę.Oddychała ciężko.Nie wiadomo,czy dla tego że szybko biegła,czy może dla tego,że schodziło z niej życie.Po czole i polikach spływała krew.Mimo to,trzymała dziecko bardzo mocno.
-Pro…szę…to chyba pa-ni…-powiedziała z wielkim wysiłkiem,uśmiechając się lekko,i wyciągając ręce z dzieckiem w kierunku kobiety,które zaczęło płakać.
-Jacuśś!Jak mogłeś!-szlochała kobieta.
Wszyscy otoczyli dziecko,lecz na Nielę…nikt nie spojrzał…Znów,była sama,niezauważona…bliska śmierci.
-Heh…taka tam…wdzięczność-zakpiła,nie podnosząc głowy.
Próbowała powoli wstać.Przewracała się,lecz podpierając się o słupek,udało się jej wstać.
-Ejj!-ktoś krzyknął,po czym nastolatka poczuła,iż ktoś ją chwycił za ramię.Podniosła głowę.To ten chłopak,chłopak,którego uratowała przed złymi chuliganami,przed ludźmi,którzy okradali ludzi ze szczęścia.Jego wyraz twarzy…był przerażony.Jak gdyby zobaczył coś strasznego.
-H-hej…-powiedziała,próbując się śmiać.
-Musimy iść do szpitala,muszą cię opatrzyć!-krzyknął.
-Nie muszą…prędzej czy później i tak umrę…-powiedziała łagodnie z uśmiechem.
-NIE!-krzyknął przerywając-Nie puszczę cię w takim stanie do domu!Tak,wiem…pomogłaś mi wtedy,więc nie powinienem ci się sprzeciwiać,ale pozwól…!..Bym to teraz ja…cię uratował.Byłem wtedy mięczakiem!I jestem!Ale chcę to zmienić!...Pomożesz mi w tym?

-Ehh…no dobrze…prowadź…-zaśmiała się,po czym skierowali się w stronę szpitalu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz