Tęsknota
Prolog
Wszystko
przychodzi tak niespodziewanie.No może nie wszystko,niektórych rzeczy się
domyślamy,ale te,które przyjdą niespodziewanie,mają zazwyczaj największy wpływ
na nasze życie.Narzekałam na nudę,na wiecznie ,,nic nie stawanie się”.I w końcu
zaczęłam tego żałować.
Rozdział 1-Koniec monotonności.
Dzisiaj są
moje urodziny.Rodzice w końcu kupią mi mój ukochany prezent-wypasiony aparat
fotograficzny!Rodzice jak zwykle zabiegani,nie mają czasu nawet zajść do
sklepu.
-Tato,to
zatrzymaj się tutaj a ja szybko po niego pójdę.-powiedziałam.
-A co Ci tak
się śpieszy,nie możesz poczekać?-krzyknęła siostra z zadziornym uśmiechem.
-Nie
mogę-uśmiechnęłam się,wzięłam od taty pieniądze i ruszyłam ku wejściu.Może nie
był to za drogi i luksusowy aparat,ale dla mnie był czymś ważnym.Chciałabym być
fotografem.
Właśnie
kupiłam przedmiot mych marzeń,i idę szybkim krokiem szczęśliwa do drzwi
wyjściowych.Zmierzam ku samochodowi,i wtem usłyszałam dziwny grzmot.Ni to
burza,ni samolot.Zawiał mocny wiatr,więc odruchowo zamknęłam oczy,a gdy je
otworzyłam…
NIE BYŁO ICH
Nie było
samochodu z moją rodziną.Spojrzałam w bok.Samochód leżał na poboczu do góry
kołami.Obok niego leżała siedmio-osobówka.Do głowy przyszły mi same najgorsze
scenariusze.Stałam jak głupia na środku chodnika.
-TAAATTOOO!MAAAMMOOO!!-biegłam,biegłam
do nich.
Na szybach
była krew.Samochód miał pełno wgnieceń.
-S-spokojnie!Już
dzwonię po karetkę!-wybiłam szybko nr.
-H-halo?Proszę,pomóżcie
mi!Mój tata i mama mieli wypadek,m-moja rodzina…Pomóżcie mi!-głos ze słuchawki
zaczął mnie uspokajać.Podałam niezbędne dane,już jadą.Chciałam otworzyć drzwi
od strony kierowcy,lecz były zastawione drugim samochodem,z którego wyszedł
mężczyzna na czworakach.Podbiegłam do drzwi od strony siostry i mamy.Szarpałam
się z nimi,jednak były powyginane.Nie możliwe było otworzenie ich gołymi
rękoma.Przyjechała straż na sygnale.Przez szybę widziałam tylko moją dwu-letnią
siostrzyczkę,jak staje się sina,jak uchodzi z niej życie.Nikt się nie
ruszał..nikt.A ja stałam jak kołek na poboczu,i tylko przypatrywałam się,jak
obcy ludzie pomagają mej rodzinie,a ja sama nie mogłam nic zrobić,mimo że ich
kochałam najbardziej na świecie.Zaraz zaraz…czemu oni…wyjmują worek?I drugi,i
trzeci,i jeszcze następny?Przecież to...niemożliwe...niemożliwe!Niemożliwe!!
Rozdział 2 - Świadomość.
-Niestety,nie
mogliśmy nic zrobić.Udało nam się tylko uratować kierowcę z drugiego pojazdu.
-I co z
tego!?Ja chcę mamę!I tatę!I..i moje siostry!Moje kochane siostrzyczki…-i wtem po mych policzkach popłynęły strumienie
niewinnych łez.Moja rodzina…już jej nie ma.Nigdzie jej już nie znajdę.Mamy nie
znajdę w kuchni,taty w garażu,Elizy przed komputerem,a Olci w kąciku z
zabawkami.Już nikogo nie znajdę.Będę sama.Jestem sama.Co mam robić?
-Wiem,że
jest ci ciężko,dla tego będziesz miała spotkania z psychologiem.Zobaczysz,wszystko
będzie dobrze!-powiedział człowiek,mający 6 dzieci i kochającą żonę.On nie wie
co to strata,nie wie co to przyzwyczajenie się do kogoś,kogo już nie ma!
Stojąc wtedy
na poboczu,patrzyłam tylko,jak wynoszą puste ciała mej kochanej rodziny,ciała
bez dusz.Przypatrywałam się tylko w ich zamknięte oczy,bezwładne
dłonie,wpatrywałam się w ich ciała,szukając jakichś ruchów,chodź najmniejszego
drgnięcia.Nikt nie dał znaku życia.Cztery serca przestały bić,cztery dusze mi
uciekły.
Gdy
przywieźli ciała do domu,spędzałam z nimi każdą wolną chwilę,nawet przy nich
jadłam,rozmawiałam z nimi.Mimo że się nie odzywali,wiedziałam że ze mną byli.Na
pewno mnie słuchali.Wzięłam materac,położyłam go między trumny.Leżała
Eliza,Olcia,mój materac,mama i tata.Położyłam się.
-Tutaj
brakuje jednej trumny.Powinnam w niej leżeć,prawda?Więc czemu w niej nie
leżę?Czemu tylko wy leżycie?Czy zawsze muszę być pominięta?Ale wam
dobrze!-mówiłam,wiedząc że nikt nie odpowie.Popłynęły łzy.Złożyłam swe ręce na
krzyż na piersi.
-Ja też powinnam
przywitać się ze śmiercią.
Rozdział 3 – Bezsilność.
-Gdzie ta
nasza wnusia się zapodziała..Chodź kochanie,zrobiłam jajecznicę!No gdzie ona
jest…-i wtem babcia otworzyła drzwi do pokoju gościnnego.
-Mój
Boże..-podniosła załamane ręce,opuściła głowę,spłynęła ukrycie jedna malutka
łza…
-Co tam
znowu?-przyszedł dziadek.Zobaczywszy obraz przed nim,zamilkł.
W pokoju
gościnnym były owe trumny.Otwierając drzwi,pierwsze co rzuciło się babci i
dziadkowi w oczy,były cztery trumny i jeden materac-czyli właściwie pięć
trumien.Zauważyli leżącą mnie po środku umarłych,z rękoma na piersi,w których
błyszczał różaniec.Spałam.Dziadek podszedł do mnie.
-No chodź
wnusiu,jedzenie wystygnie-pogłaskał mnie dziadek po głowie.Był spokojny jak
zawsze,lecz dało się wyczuć,że próbuje być po prostu twardym.
-Dziadek?
-No
chodź,zasnęłaś tutaj..
-Mama!Tata!I
moje siostry!-obejrzałam się.Nadal leżeli martwi.
Biały nie
zmienił się w kremowy.Martwy nie stał się żywym.Śmierć…nie stała się życiem.
Może i
babcia zawsze się uśmiechała i żartowała z dziadkiem,jednak widziałam,jak jest
im ciężko.W ich oczach był widoczny
smutek…Człowiek…człowiek…Właśnie!Człowiek!Gdzie jest ten facet,co spowodował
ten wypadek?!Trzeba go znaleźć…
Rozdział 4 – Wielkie plany.
Znalazłam
go,znalazłam tego faceta,idzie właśnie przede mną,a raczej ja za nim.Gdzie on
idzie?Skręcił…Zauważyłam ogromny biały budynek z kolumnami.To chyba jego dom.W
środku pali się światło,ktoś chrząka się po kuchni.Jego…żona.Ma jednego syna i
2 córki.Gdybym zabrała go im…poczułyby to samo co ja.Nie chciałabym,by ktoś
cierpiał tak samo jak ma dusza…Nie chciałabym.Wpatrywałam się nadal w okno.Miał
bandaż na głowie i zaopatrzoną rękę.Wszyscy się radośnie uśmiechali.Czemu ja
nie mogę się uśmiechać?Czemu człowiek,który spowodował to wszystko,żyje nadal
szczęśliwy,a ludzie poszkodowani zginęli?Chociaż właściwie…on również czuje się
zatruty.Zabił niewinnych ludzi,z pewnością to go dręczy.Wszyscy…zostaliśmy
poszkodowani.
Wracam do
domu.Idąc chodnikiem,zobaczyłam kolegę z klasy.Ostatnio opuścił się znacznie w
nauce,a sam wyglądał,jak gdyby był w nieładzie.Przestał o siebie dbać.Kiedyś
ubierał się żywo,kolorowo,jego czupryna była zawsze uczesana,po prostu dbał o
siebie.Teraz ubiera się na czarno,same ciemne kolory,nie widać po nim,żeby
kiedykolwiek się uśmiechał.Z pewnością ma jakieś załamanie psychiczne.A może
przeszłość go dogoniła?Nie mam pojęcia.W każdym razie jest wiele
możliwości,może umarł mu ktoś z rodziny?Może otoczenie go zraniło?Nie wiem.Może
tym razem muszę jemu pomóc?Zazwyczaj zaprzyjaźniałam się z osobami,które były
odizolowane od otoczenia.Co prawda,tylko ja na tym ucierpiałam,bo po pewnym
czasie się do mnie przyzwyczaiły,i zaczęły traktować jak codzienność,jak
powietrze,przestały mnie doceniać.No i wtedy jak na mnie przystało,nigdy nie pozwalałam
sobą pomiatać,czy też się ze mnie wyśmiewać,więc po prostu zrywałam kontakt z
takimi osobami,a te zaś brały mnie za wroga.Najbardziej zabolało to,że
poświęciłam się dla tych osób,by czegoś ich nauczyć,a oni potem tak zwyczajnie
zaczną Cię wyśmiewać i innych.W moim życiu najważniejsza jest tolerancja i
prywatność.Nie ważne jak bardzo ktoś jest inny od nas,zawsze powinniśmy taką
osobę zaakceptować.Zawsze.
Rozdział 5 – Działanie.
Jestem w
klasie.Koleś,o którym wspominałam,siedzi przede mną.Jak zwykle głowę ma
schowaną w zeszytach.Nie chodzi tu o naukę,a raczej o nienawiść do
towarzystwa,do wszystkich ludzi,do całego świata.Kaptur ma przewinięty na drugą
stronę…No a jak to bywa w moim życiu,wszystko muszę mieć perfekcyjne,więc od
razu poprawiam różne rzeczy u innych,informuję ich o zadartej bluzce czy coś w
tym rodzaju.Bez namysłu wyciągnęłam ręce,i zaczęłam poprawiać mu
bluzę.Gwałtownie się wyprostował.Wyczuł coś w rodzaju ,,zagrożenia”?
-Spokojnie,poprawiam
Ci kaptur-powiedziałam.
-Nie musisz.
-Czemu tak
myślisz?Nie chcesz dobrze wyglądać?
-Mam
wszystko gdzieś,nic mnie nie obchodzi.Ubrudzisz sobie tylko ręce.
Ubrudzę?Czyżby
uważał siebie…za brudnego?
-Nie ubrudzę
jesteś czysty…-Czemu mi pomagasz?!-przerwał gwałtownie-Nie potrzebuję niczyjej
pomocy.
-Nie pomagam
Tobie tylko sobie.Jestem samolubnym samolubem,który musi mieć wszystko
perfekcyjnie!-powiedziałam z kpiną i najbardziej kwaśną miną,jaką mogłam
zrobić.Pozór ,,zniesmaczenia”.Jego gały niczym wypadły z orbit.Na jego twarzy
zapanowało naprawdę duże zdziwienie.
-Nienawidzę
patrzeć w milczeniu na upadłe dusze-szepnęłam mu do ucha.Wyczułam ponowne
zdziwienie.Tym razem jeszcze większe.
-Dlaczego
Ty..?-męczyły go jakieś myśli.Nie mógł tego pojąć,czemu mu pomogłam.
Na następnej
lekcji siedział obok mnie.W pewnym momencie się zgubił,nie nadążył za
zapisywaniem słów nauczyciela.Podsunęłam mu mój zeszyt i pokazałam co ma dalej
pisać.Znowu się na mnie dziwnie spojrzał.
-No
pisz,szkoda czasu-powiedziałam.
Posłuchał
się,spisał.
-Nie
musiałaś-jak zwykle się powtarzał.
-Musiałam.
-Nie mu..
-Musiałam!Bo
jestem uparta i później miałabym to na sumieniu!Matko…-przerwałam.
-Jego mina
przybrała trochę wyraz jakby…komiczny.Jakby chciał się śmiać,a nie
mógł.Siedział dalej cicho,buc jeden.I tak to się właśnie zaczęło.Pomagałam mu
przy każdej wolnej chwili.Był wiecznie zagubiony i zdezorientowany.Ano
właśnie,nie wiecie przecież jak się nazywał.Był to Grześ.Nie lubił jak tak
mówiłam,ale uwielbiam te zdrobnienie,jest takie słodkie!Zaczął się do tego
przyzwyczajać.
-Grzesiu,wpadniesz
dzisiaj do mnie na obiad?Wiem że i tak nie masz nic do roboty,i moglibyśmy
razem odrobić lekcje,pouczyć się.Co Ty na to?
-Nie mam
ochoty.-powiedział bezdusznie patrząc w bok.
Kłamiesz!-Pomyślałam
z szyderczym uśmiechem w myślach.
-Będzie
spaghetti-powiedziałam z zachęcającym uśmiechem.
Nic nie
odpowiedział.Zgodził się!
Godzina
14:55.Właśnie wróciłam do domu.Biorę się szybko za gotowanie!Grzesiek wiedział
gdzie mieszkam,więc powinien przyjść.Martwiłam się tylko,czy się pofatyguje…
Godzina
16.Obiad gotowy,tylko tego ponuraka brakuje,hmm…
Ding
dong!O!Dzwonek!Czyżby Grzesiu przyszedł?Przyszedł!Tylko…prawie że go nie
poznałam.Jego grzywa była ułożona,założył koszulę,wyglądał na prawdę dobrze!I
te jego perfumy…
-Wchodź,wchodź.Jedzenie
już gotowe!-powiedziałam uradowana.
Zaczęliśmy
jeść.Gdy tylko wziął jednego kęsa,jego oczy zalśniły,jakby zobaczył jakiś
kryształ.Smakowało mu!
-Czemu
jesteś taka zadowolona?-spytał w trakcie jedzenia.
-To nic
takiego!Po prostu nie pamiętam,kiedy ostatnio jadłam z kimś obiad!-powiedziałam
szczęśliwa.Od żałoby minęło półtorej roku.Stwierdziłam,że nie mogę naprzykrzać
się babci,i zamieszkałam sama w mym dawnym domu.
-A gdzie
Twoi rodzice?-spytał zdziwiony.
-Na
cmentarzu.
-Sprzątają
pomniki?
-Być
może-być może…nie wiem co teraz robią.Nie wiem.Ale na pewno gdzieś są.
-A Ty…czemu
zapadłeś w sen?Czemu już nie uczysz się tak jak dawniej?Już się tak nie
uśmiechasz.Co spowodowało u Ciebie taki stan psychiczny?
Nastała
cisza.Krępująca cisza.
-Jeżeli nie
chcesz,nic nie mów…
-Nie chcę o tym
rozmawiać…
-Rozumiem…ale
czy i tak nie minęło wystarczająco dużo czasu,aby się podnieść?Nie możesz
przecież wiecznie tak żyć.Zrujnujesz sobie swoją przyszłość.
-Nic nie
rozumiesz..
-Wiem więcej
niż myślisz
-Właśnie że
nie!-wybiegł.
Ahh,spłoszyłam
chłoptasia.Szkoda…Ale to on mnie uraził,ja nie będę go
przepraszała.powiedziałam,że jak nie chce,niech nie mówi.Zaczął,to i niech
skończy.
Rozdział 6 – Spotkanie.
Mamy
wtorek…zastępstwo?Nie mamy dzisiaj polskiego,tylko zastępstwo,hmm…Właśnie
wszyscy weszli do klasy,rozpoczyna się lekcja.Dzisiejsze zastępstwo mamy z
jakimś panem,nazwiska nie kojarzę.I oto owa istota wchodzi do klasy.To
przecież…ten człowiek!Człowiek,który odebrał mi rodzinną atmosferę!Który zabrał
mi mamę i tatę,który zabrał moje siostry.Zabrał ich…Odebrał mi…Po półtorej roku
znowu go spotykam.I wszystko jak żywe,staje przed mymi oczami.
Grzesiek
zauważył zszokowanie na mej twarzy,przyglądał się mi uważnie.Sam również dostał
osłupienia.Osoba tak twarda jak ja,nagle została zaskoczona.Kamień zaczął się
kruszyć.
Mężczyzna
sprawdzał obecność.Każdego kogo wyczytał,szukał wzrokiem po klasie i się
przyglądał.Gdy padło moje nazwisko,zaświtało mu coś w głowie.Spojrzał w moją
stronę.Na jego twarzy zapanowało zdziwienie,szok.Czyli jednak…
POZNAŁ MNIE.
-Obecna-powiedziałam.
On się na
mnie jeszcze patrzył,wpatrywał zszokowany.Po chwili się speszył i kontynuował
dalej.Grześ to zauważył.Do końca lekcji nie dawało mu to spokoju.Spoglądał się
na mnie co chwilę,ale i tak się nie odzywał od tamtejszego obiadu.Wychodząc z
klasy,pan Krzysztof (bo tak nazywał się owy pan) poprosił mnie na chwilkę do
siebie.Ustałam przy biurku.On również stał,i przyglądał się mi,przyglądał się
mej twarzy w milczeniu.Przypominał biednego staruszka.Miał brodę,okulary,a jego
oczy były pełne żalu i smutku.
-Przepraszam-powiedział
z bólem w gardle.
Spod jego
okularów popłynęła mała stróżka łez współczucia.A ja patrzyłam,patrzyłam w
milczeniu,wpatrywałam się w owego biednego człowieka.
-W
porządku-wydusiłam.
Spojrzał na
mnie zdziwiony.
-W porządku.Najważniejsze,że
nic się panu nie stało,w końcu ma pan
rodzinę,dla której musi pan być-powiedziałam z uśmiechem.
Jego
zdziwienie jeszcze bardziej wzrosło,Po chwili ukazał się na jego biednej twarzy uśmiech.
-Dziękuję!-powiedział
z szerokim uśmiechem,po czym wybiegł z klasy,widocznie gdzieś się spieszył.A ja
stałam cały czas bez ruchu w tym samym miejscu,ze sztucznym uśmiechem,i nagle
poczułam…łza?Z much oczu popłynęły łzy.Tak wiele łez.Stałam na środku pustej
klasy jak kołek,i chowałam twarz w dłoniach.Płakałam jak nigdy.
Mój
żal,przerodził się w słoną ciecz.
Rozdział 7 – Niewiedza.
Pewnego dnia
wychodząc ze szkoły,usłyszałam za plecami znajomych głos.Wołał mnie Grześ.
-Możesz na
chwilkę?-spytał.
Przeszliśmy
na drugą stronę ulicy.Prowadził mnie w jakieś zaćmione miejsce.Otaczał nas
las,ustaliśmy za jakąś nie udaną budowlą z cegieł.
-Pamiętasz…gdy
spytałaś się mnie,czemu…czemu się nie podniosłem.Kilka lat temu zmarła moja
mama.Rodzina najpierw rozpadła się psychicznie,później fizycznie.Nie potrafiłem
sobie z tym poradzić,a nawet jeżeli…nie miałem po co…
-W
porządku,mogłeś tak od razu powiedzieć – powiedziałam z uśmiechem.
-Czemu…czemu
nie jesteś zdziwiona?Normalnie mówiąc coś takiego,druga osoba załamywała
się,była w szoku,płakała…jej uczucia były jak po obejrzeniu horroru!A Ty…Ty po
prostu…mnie rozumiesz?
-Mówiłam,że
wiem więcej niż Ci się wydaję,prawda?
-Ale…
-Wiem jak
się czujesz.Wiem,że nie potrafisz wypełnić pustki w swoim sercu.Ale ona jest
właśnie po to,by być pustą.Nie ważne czego byś nie zrobił,czy zastąpił
wspomnienia innymi wspomnieniami,czy wypełnił swe życie zemstą.Ta pustka i tak
zostanie,nic więcej.
Widać moje
słowa go poruszyły.Stał bezczynnie ze spuszczoną głową.
-Będzie
lepiej,zobaczysz – pogłaskałam go po głowie.
Złapał mnie
za rękę,trzymał ją w swych ciepłych dłoniach.
-To nie
sprawiedliwe – wyszeptał – czemu nic nadal nie wiem o Tobie…o Twej
rodzinie?Powiedz mi coś…
-Hmm…pewnie
zastanawiasz się,czemu Cię rozumiem?A więc półtorej roku temu,dostałam na
urodziny prezent,którego nigdy bym sobie nie wymarzyła.Mój tata,mama,oraz dwie
siostry zmarły na miejscu po przez wypadek samochodowy.Mężczyzna mający z nami
zastępstwo z matematyki był sprawcą owego zdarzenia.Kiedyś sporo pił…Te
półtorej roku…były dla mnie najdłuższe…-z prawego oka popłynęła łza.Nie wiem
czemu,ale spłynęła po mej twarzy,rzeka gorzka jak mieszanina żalu z zemstą.Ale
nie chciałam się zemścić.Nie chciałam.-A najlepsze było to,że wszyscy zginęli
przez moje głupie zachcianki,zachciało mi się aparatu cyfrowego!A że tato nie
miał gdzie zaparkować…
Przytulił
mnie.Oboje płakaliśmy skrycie,lecz teraz…
…nasze drogi łez płynęły z tego samego
źródła.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz