wtorek, 4 listopada 2014

    Tęsknota


Prolog

Wszystko przychodzi tak niespodziewanie.No może nie wszystko,niektórych rzeczy się domyślamy,ale te,które przyjdą niespodziewanie,mają zazwyczaj największy wpływ na nasze życie.Narzekałam na nudę,na wiecznie ,,nic nie stawanie się”.I w końcu zaczęłam tego żałować.






Rozdział 1-Koniec monotonności.

Dzisiaj są moje urodziny.Rodzice w końcu kupią mi mój ukochany prezent-wypasiony aparat fotograficzny!Rodzice jak zwykle zabiegani,nie mają czasu nawet zajść do sklepu.
-Tato,to zatrzymaj się tutaj a ja szybko po niego pójdę.-powiedziałam.
-A co Ci tak się śpieszy,nie możesz poczekać?-krzyknęła siostra z zadziornym uśmiechem.
-Nie mogę-uśmiechnęłam się,wzięłam od taty pieniądze i ruszyłam ku wejściu.Może nie był to za drogi i luksusowy aparat,ale dla mnie był czymś ważnym.Chciałabym być fotografem.
Właśnie kupiłam przedmiot mych marzeń,i idę szybkim krokiem szczęśliwa do drzwi wyjściowych.Zmierzam ku samochodowi,i wtem usłyszałam dziwny grzmot.Ni to burza,ni samolot.Zawiał mocny wiatr,więc odruchowo zamknęłam oczy,a gdy je otworzyłam…



NIE BYŁO ICH


Nie było samochodu z moją rodziną.Spojrzałam w bok.Samochód leżał na poboczu do góry kołami.Obok niego leżała siedmio-osobówka.Do głowy przyszły mi same najgorsze scenariusze.Stałam jak głupia na środku chodnika.
-TAAATTOOO!MAAAMMOOO!!-biegłam,biegłam do nich.
Na szybach była krew.Samochód miał pełno wgnieceń.
-S-spokojnie!Już dzwonię po karetkę!-wybiłam szybko nr.
-H-halo?Proszę,pomóżcie mi!Mój tata i mama mieli wypadek,m-moja rodzina…Pomóżcie mi!-głos ze słuchawki zaczął mnie uspokajać.Podałam niezbędne dane,już jadą.Chciałam otworzyć drzwi od strony kierowcy,lecz były zastawione drugim samochodem,z którego wyszedł mężczyzna na czworakach.Podbiegłam do drzwi od strony siostry i mamy.Szarpałam się z nimi,jednak były powyginane.Nie możliwe było otworzenie ich gołymi rękoma.Przyjechała straż na sygnale.Przez szybę widziałam tylko moją dwu-letnią siostrzyczkę,jak staje się sina,jak uchodzi z niej życie.Nikt się nie ruszał..nikt.A ja stałam jak kołek na poboczu,i tylko przypatrywałam się,jak obcy ludzie pomagają mej rodzinie,a ja sama nie mogłam nic zrobić,mimo że ich kochałam najbardziej na świecie.Zaraz zaraz…czemu oni…wyjmują worek?I drugi,i trzeci,i jeszcze następny?Przecież to...niemożliwe...niemożliwe!Niemożliwe!!





Rozdział 2 - Świadomość.

-Niestety,nie mogliśmy nic zrobić.Udało nam się tylko uratować kierowcę z drugiego pojazdu.
-I co z tego!?Ja chcę mamę!I tatę!I..i moje siostry!Moje kochane siostrzyczki…-i  wtem po mych policzkach popłynęły strumienie niewinnych łez.Moja rodzina…już jej nie ma.Nigdzie jej już nie znajdę.Mamy nie znajdę w kuchni,taty w garażu,Elizy przed komputerem,a Olci w kąciku z zabawkami.Już nikogo nie znajdę.Będę sama.Jestem sama.Co mam robić?
-Wiem,że jest ci ciężko,dla tego będziesz miała spotkania z psychologiem.Zobaczysz,wszystko będzie dobrze!-powiedział człowiek,mający 6 dzieci i kochającą żonę.On nie wie co to strata,nie wie co to przyzwyczajenie się do kogoś,kogo już nie ma!
Stojąc wtedy na poboczu,patrzyłam tylko,jak wynoszą puste ciała mej kochanej rodziny,ciała bez dusz.Przypatrywałam się tylko w ich zamknięte oczy,bezwładne dłonie,wpatrywałam się w ich ciała,szukając jakichś ruchów,chodź najmniejszego drgnięcia.Nikt nie dał znaku życia.Cztery serca przestały bić,cztery dusze mi uciekły.
Gdy przywieźli ciała do domu,spędzałam z nimi każdą wolną chwilę,nawet przy nich jadłam,rozmawiałam z nimi.Mimo że się nie odzywali,wiedziałam że ze mną byli.Na pewno mnie słuchali.Wzięłam materac,położyłam go między trumny.Leżała Eliza,Olcia,mój materac,mama i tata.Położyłam się.
-Tutaj brakuje jednej trumny.Powinnam w niej leżeć,prawda?Więc czemu w niej nie leżę?Czemu tylko wy leżycie?Czy zawsze muszę być pominięta?Ale wam dobrze!-mówiłam,wiedząc że nikt nie odpowie.Popłynęły łzy.Złożyłam swe ręce na krzyż na piersi.
-Ja też powinnam przywitać się ze śmiercią.


Rozdział 3 – Bezsilność.

-Gdzie ta nasza wnusia się zapodziała..Chodź kochanie,zrobiłam jajecznicę!No gdzie ona jest…-i wtem babcia otworzyła drzwi do pokoju gościnnego.
-Mój Boże..-podniosła załamane ręce,opuściła głowę,spłynęła ukrycie jedna malutka łza…
-Co tam znowu?-przyszedł dziadek.Zobaczywszy obraz przed nim,zamilkł.
W pokoju gościnnym były owe trumny.Otwierając drzwi,pierwsze co rzuciło się babci i dziadkowi w oczy,były cztery trumny i jeden materac-czyli właściwie pięć trumien.Zauważyli leżącą mnie po środku umarłych,z rękoma na piersi,w których błyszczał różaniec.Spałam.Dziadek podszedł do mnie.
-No chodź wnusiu,jedzenie wystygnie-pogłaskał mnie dziadek po głowie.Był spokojny jak zawsze,lecz dało się wyczuć,że próbuje być po prostu twardym.
-Dziadek?
-No chodź,zasnęłaś tutaj..
-Mama!Tata!I moje siostry!-obejrzałam się.Nadal leżeli martwi.
Biały nie zmienił się w kremowy.Martwy nie stał się żywym.Śmierć…nie stała się życiem.

Może i babcia zawsze się uśmiechała i żartowała z dziadkiem,jednak widziałam,jak jest im ciężko.W ich oczach był widoczny smutek…Człowiek…człowiek…Właśnie!Człowiek!Gdzie jest ten facet,co spowodował ten wypadek?!Trzeba go znaleźć…



Rozdział 4 – Wielkie plany.

Znalazłam go,znalazłam tego faceta,idzie właśnie przede mną,a raczej ja za nim.Gdzie on idzie?Skręcił…Zauważyłam ogromny biały budynek z kolumnami.To chyba jego dom.W środku pali się światło,ktoś chrząka się po kuchni.Jego…żona.Ma jednego syna i 2 córki.Gdybym zabrała go im…poczułyby to samo co ja.Nie chciałabym,by ktoś cierpiał tak samo jak ma dusza…Nie chciałabym.Wpatrywałam się nadal w okno.Miał bandaż na głowie i zaopatrzoną rękę.Wszyscy się radośnie uśmiechali.Czemu ja nie mogę się uśmiechać?Czemu człowiek,który spowodował to wszystko,żyje nadal szczęśliwy,a ludzie poszkodowani zginęli?Chociaż właściwie…on również czuje się zatruty.Zabił niewinnych ludzi,z pewnością to go dręczy.Wszyscy…zostaliśmy poszkodowani.

Wracam do domu.Idąc chodnikiem,zobaczyłam kolegę z klasy.Ostatnio opuścił się znacznie w nauce,a sam wyglądał,jak gdyby był w nieładzie.Przestał o siebie dbać.Kiedyś ubierał się żywo,kolorowo,jego czupryna była zawsze uczesana,po prostu dbał o siebie.Teraz ubiera się na czarno,same ciemne kolory,nie widać po nim,żeby kiedykolwiek się uśmiechał.Z pewnością ma jakieś załamanie psychiczne.A może przeszłość go dogoniła?Nie mam pojęcia.W każdym razie jest wiele możliwości,może umarł mu ktoś z rodziny?Może otoczenie go zraniło?Nie wiem.Może tym razem muszę jemu pomóc?Zazwyczaj zaprzyjaźniałam się z osobami,które były odizolowane od otoczenia.Co prawda,tylko ja na tym ucierpiałam,bo po pewnym czasie się do mnie przyzwyczaiły,i zaczęły traktować jak codzienność,jak powietrze,przestały mnie doceniać.No i wtedy jak na mnie przystało,nigdy nie pozwalałam sobą pomiatać,czy też się ze mnie wyśmiewać,więc po prostu zrywałam kontakt z takimi osobami,a te zaś brały mnie za wroga.Najbardziej zabolało to,że poświęciłam się dla tych osób,by czegoś ich nauczyć,a oni potem tak zwyczajnie zaczną Cię wyśmiewać i innych.W moim życiu najważniejsza jest tolerancja i prywatność.Nie ważne jak bardzo ktoś jest inny od nas,zawsze powinniśmy taką osobę zaakceptować.Zawsze.



Rozdział 5 – Działanie.

Jestem w klasie.Koleś,o którym wspominałam,siedzi przede mną.Jak zwykle głowę ma schowaną w zeszytach.Nie chodzi tu o naukę,a raczej o nienawiść do towarzystwa,do wszystkich ludzi,do całego świata.Kaptur ma przewinięty na drugą stronę…No a jak to bywa w moim życiu,wszystko muszę mieć perfekcyjne,więc od razu poprawiam różne rzeczy u innych,informuję ich o zadartej bluzce czy coś w tym rodzaju.Bez namysłu wyciągnęłam ręce,i zaczęłam poprawiać mu bluzę.Gwałtownie się wyprostował.Wyczuł coś w rodzaju ,,zagrożenia”?
-Spokojnie,poprawiam Ci kaptur-powiedziałam.
-Nie musisz.
-Czemu tak myślisz?Nie chcesz dobrze wyglądać?
-Mam wszystko gdzieś,nic mnie nie obchodzi.Ubrudzisz sobie tylko ręce.
Ubrudzę?Czyżby uważał siebie…za brudnego?
-Nie ubrudzę jesteś czysty…-Czemu mi pomagasz?!-przerwał gwałtownie-Nie potrzebuję niczyjej pomocy.
-Nie pomagam Tobie tylko sobie.Jestem samolubnym samolubem,który musi mieć wszystko perfekcyjnie!-powiedziałam z kpiną i najbardziej kwaśną miną,jaką mogłam zrobić.Pozór ,,zniesmaczenia”.Jego gały niczym wypadły z orbit.Na jego twarzy zapanowało naprawdę duże zdziwienie.
-Nienawidzę patrzeć w milczeniu na upadłe dusze-szepnęłam mu do ucha.Wyczułam ponowne zdziwienie.Tym razem jeszcze większe.
-Dlaczego Ty..?-męczyły go jakieś myśli.Nie mógł tego pojąć,czemu mu pomogłam.
Na następnej lekcji siedział obok mnie.W pewnym momencie się zgubił,nie nadążył za zapisywaniem słów nauczyciela.Podsunęłam mu mój zeszyt i pokazałam co ma dalej pisać.Znowu się na mnie dziwnie spojrzał.
-No pisz,szkoda czasu-powiedziałam.
Posłuchał się,spisał.
-Nie musiałaś-jak zwykle się powtarzał.
-Musiałam.
-Nie mu..
-Musiałam!Bo jestem uparta i później miałabym to na sumieniu!Matko…-przerwałam.
-Jego mina przybrała trochę wyraz jakby…komiczny.Jakby chciał się śmiać,a nie mógł.Siedział dalej cicho,buc jeden.I tak to się właśnie zaczęło.Pomagałam mu przy każdej wolnej chwili.Był wiecznie zagubiony i zdezorientowany.Ano właśnie,nie wiecie przecież jak się nazywał.Był to Grześ.Nie lubił jak tak mówiłam,ale uwielbiam te zdrobnienie,jest takie słodkie!Zaczął się do tego przyzwyczajać.
-Grzesiu,wpadniesz dzisiaj do mnie na obiad?Wiem że i tak nie masz nic do roboty,i moglibyśmy razem odrobić lekcje,pouczyć się.Co Ty na to?
-Nie mam ochoty.-powiedział bezdusznie patrząc w bok.
Kłamiesz!-Pomyślałam z szyderczym uśmiechem w myślach.
-Będzie spaghetti-powiedziałam z zachęcającym uśmiechem.
Nic nie odpowiedział.Zgodził się!
Godzina 14:55.Właśnie wróciłam do domu.Biorę się szybko za gotowanie!Grzesiek wiedział gdzie mieszkam,więc powinien przyjść.Martwiłam się tylko,czy się pofatyguje…
Godzina 16.Obiad gotowy,tylko tego ponuraka brakuje,hmm…
Ding dong!O!Dzwonek!Czyżby Grzesiu przyszedł?Przyszedł!Tylko…prawie że go nie poznałam.Jego grzywa była ułożona,założył koszulę,wyglądał na prawdę dobrze!I te jego perfumy…
-Wchodź,wchodź.Jedzenie już gotowe!-powiedziałam uradowana.
Zaczęliśmy jeść.Gdy tylko wziął jednego kęsa,jego oczy zalśniły,jakby zobaczył jakiś kryształ.Smakowało mu!
-Czemu jesteś taka zadowolona?-spytał w trakcie jedzenia.
-To nic takiego!Po prostu nie pamiętam,kiedy ostatnio jadłam z kimś obiad!-powiedziałam szczęśliwa.Od żałoby minęło półtorej roku.Stwierdziłam,że nie mogę naprzykrzać się babci,i zamieszkałam sama w mym dawnym domu.
-A gdzie Twoi rodzice?-spytał zdziwiony.
-Na cmentarzu.
-Sprzątają pomniki?
-Być może-być może…nie wiem co teraz robią.Nie wiem.Ale na pewno gdzieś są.
-A Ty…czemu zapadłeś w sen?Czemu już nie uczysz się tak jak dawniej?Już się tak nie uśmiechasz.Co spowodowało u Ciebie taki stan psychiczny?
Nastała cisza.Krępująca cisza.
-Jeżeli nie chcesz,nic nie mów…
-Nie chcę o tym rozmawiać…
-Rozumiem…ale czy i tak nie minęło wystarczająco dużo czasu,aby się podnieść?Nie możesz przecież wiecznie tak żyć.Zrujnujesz sobie swoją przyszłość.
-Nic nie rozumiesz..
-Wiem więcej niż myślisz
-Właśnie że nie!-wybiegł.
Ahh,spłoszyłam chłoptasia.Szkoda…Ale to on mnie uraził,ja nie będę go przepraszała.powiedziałam,że jak nie chce,niech nie mówi.Zaczął,to i niech skończy.


Rozdział 6 – Spotkanie.

Mamy wtorek…zastępstwo?Nie mamy dzisiaj polskiego,tylko zastępstwo,hmm…Właśnie wszyscy weszli do klasy,rozpoczyna się lekcja.Dzisiejsze zastępstwo mamy z jakimś panem,nazwiska nie kojarzę.I oto owa istota wchodzi do klasy.To przecież…ten człowiek!Człowiek,który odebrał mi rodzinną atmosferę!Który zabrał mi mamę i tatę,który zabrał moje siostry.Zabrał ich…Odebrał mi…Po półtorej roku znowu go spotykam.I wszystko jak żywe,staje przed mymi oczami.
Grzesiek zauważył zszokowanie na mej twarzy,przyglądał się mi uważnie.Sam również dostał osłupienia.Osoba tak twarda jak ja,nagle została zaskoczona.Kamień zaczął się kruszyć.
Mężczyzna sprawdzał obecność.Każdego kogo wyczytał,szukał wzrokiem po klasie i się przyglądał.Gdy padło moje nazwisko,zaświtało mu coś w głowie.Spojrzał w moją stronę.Na jego twarzy zapanowało zdziwienie,szok.Czyli jednak…

      POZNAŁ             MNIE.


-Obecna-powiedziałam.
On się na mnie jeszcze patrzył,wpatrywał zszokowany.Po chwili się speszył i kontynuował dalej.Grześ to zauważył.Do końca lekcji nie dawało mu to spokoju.Spoglądał się na mnie co chwilę,ale i tak się nie odzywał od tamtejszego obiadu.Wychodząc z klasy,pan Krzysztof (bo tak nazywał się owy pan) poprosił mnie na chwilkę do siebie.Ustałam przy biurku.On również stał,i przyglądał się mi,przyglądał się mej twarzy w milczeniu.Przypominał biednego staruszka.Miał brodę,okulary,a jego oczy były pełne żalu i smutku.
-Przepraszam-powiedział z bólem w gardle.
Spod jego okularów popłynęła mała stróżka łez współczucia.A ja patrzyłam,patrzyłam w milczeniu,wpatrywałam się w owego biednego człowieka.
-W porządku-wydusiłam.
Spojrzał na mnie zdziwiony.
-W porządku.Najważniejsze,że nic  się panu nie stało,w końcu ma pan rodzinę,dla której musi pan być-powiedziałam z uśmiechem.
Jego zdziwienie jeszcze bardziej wzrosło,Po chwili ukazał się na jego biednej  twarzy uśmiech.
-Dziękuję!-powiedział z szerokim uśmiechem,po czym wybiegł z klasy,widocznie gdzieś się spieszył.A ja stałam cały czas bez ruchu w tym samym miejscu,ze sztucznym uśmiechem,i nagle poczułam…łza?Z much oczu popłynęły łzy.Tak wiele łez.Stałam na środku pustej klasy jak kołek,i chowałam twarz w dłoniach.Płakałam jak nigdy.


Mój żal,przerodził się w słoną ciecz.


Rozdział 7 – Niewiedza.


Pewnego dnia wychodząc ze szkoły,usłyszałam za plecami znajomych głos.Wołał mnie Grześ.
-Możesz na chwilkę?-spytał.
Przeszliśmy na drugą stronę ulicy.Prowadził mnie w jakieś zaćmione miejsce.Otaczał nas las,ustaliśmy za jakąś nie udaną budowlą z cegieł.
-Pamiętasz…gdy spytałaś się mnie,czemu…czemu się nie podniosłem.Kilka lat temu zmarła moja mama.Rodzina najpierw rozpadła się psychicznie,później fizycznie.Nie potrafiłem sobie z tym poradzić,a nawet jeżeli…nie miałem po co…
-W porządku,mogłeś tak od razu powiedzieć – powiedziałam z uśmiechem.
-Czemu…czemu nie jesteś zdziwiona?Normalnie mówiąc coś takiego,druga osoba załamywała się,była w szoku,płakała…jej uczucia były jak po obejrzeniu horroru!A Ty…Ty po prostu…mnie rozumiesz?
-Mówiłam,że wiem więcej niż Ci się wydaję,prawda?
-Ale…
-Wiem jak się czujesz.Wiem,że nie potrafisz wypełnić pustki w swoim sercu.Ale ona jest właśnie po to,by być pustą.Nie ważne czego byś nie zrobił,czy zastąpił wspomnienia innymi wspomnieniami,czy wypełnił swe życie zemstą.Ta pustka i tak zostanie,nic więcej.
Widać moje słowa go poruszyły.Stał bezczynnie ze spuszczoną głową.
-Będzie lepiej,zobaczysz – pogłaskałam go po głowie.
Złapał mnie za rękę,trzymał ją w swych ciepłych dłoniach.
-To nie sprawiedliwe – wyszeptał – czemu nic nadal nie wiem o Tobie…o Twej rodzinie?Powiedz mi coś…
-Hmm…pewnie zastanawiasz się,czemu Cię rozumiem?A więc półtorej roku temu,dostałam na urodziny prezent,którego nigdy bym sobie nie wymarzyła.Mój tata,mama,oraz dwie siostry zmarły na miejscu po przez wypadek samochodowy.Mężczyzna mający z nami zastępstwo z matematyki był sprawcą owego zdarzenia.Kiedyś sporo pił…Te półtorej roku…były dla mnie najdłuższe…-z prawego oka popłynęła łza.Nie wiem czemu,ale spłynęła po mej twarzy,rzeka gorzka jak mieszanina żalu z zemstą.Ale nie chciałam się zemścić.Nie chciałam.-A najlepsze było to,że wszyscy zginęli przez moje głupie zachcianki,zachciało mi się aparatu cyfrowego!A że tato nie miał gdzie zaparkować…
Przytulił mnie.Oboje płakaliśmy skrycie,lecz teraz…







nasze drogi łez płynęły z tego samego źródła.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz