środa, 29 stycznia 2014

Rozdział 5.

Jest 31 grudzień.Sylwester.Na mieście chrząka się pełno ludzi.Większość z nich kupuje fajerwerki,petardy,reszta szuka potrzebnych składników do dań.Aniela dzisiaj ma więcej pracy niż zazwyczaj.Każdy pracujący na dworze,nie miał dzisiaj czasu by cokolwiek zrobić,a nawet odwiedzić po prostu miejsce pracy.Dziewczyna nie miała co robić,więc się zgłosiła na ochotnika,by sprzątać dłużej niż zazwyczaj,ale za to dorobić niezłą sumkę pieniędzy.Oczywiście nie jest to jej jedyna praca.W wolnych chwilach pomaga osobom starszym w posprzątaniu swego domu,czy też robi za kelnerkę w restauracjach.
Dzisiaj nie było to możliwe.Każdy zawczasu oprzątnął dom,albo po prostu gdzieś wyjechał.Aniela jest już na dworze od 10:00 godziny.Pozamiatała cały plac,schody,a teraz czyści wykwintne figury i inne ozdóbki.
Razem z Anielą było tam 5 osób z 49.I tak się złożyło,że każdy z tych pięciu osób pełnił inną funkcję.Pracująca tam osoba mogła więc powiedzieć, że jest ,,sama,,.W końcu nikt inny nie robi tej samej roboty co ona.
-Nieluuu!Nieluś!Gdzie jesteś?-rozbrzmiało czyjeś wołanie.
-Tuuu jestem!-krzyknęła Niela-co się stało Taniu?
-Uuuff,w końcu cię znalazłam!Pracodawca woła nas wszystkich do Sali głównej.Nie mam pojęcia o co chodzi…Kazał mi cię znaleźć.No więc chodźmy,szybko.-powiedziała z uśmiechem.
-Ok!-powiedziawszy to,pobiegły w stronę schodów.
Tania to dwudziestojednoletnia kobieta w krótkich włosach.Jak na swój wiek wygląda bardzo młodo,niczym szesnastolatka.Może dla tego świetnie się dogaduje z Anielą,gdyż nawet się tak zachowuje.
-Wszyscy są?-spytał pulchny mężczyzna z wąsikiem,i malutkimi okularkami na nosie.
-Tak!-krzyknęli wszyscy jednocześnie.
-Dziękuję za wasze dzisiejsze poświęcenie!Mimo że dziś mamy sylwester,poświęciliście się pracy.Jestem wam na prawdę wdzięczny.Jednak nie o po to wszystkich tu zwołałem.-rzekł.
-Oho…zaczyna się ,,mam do was sprawę,,…-powiedziała z żartem w ustach po cichutku do Anieli Tania.
-Akurat tak się złożyło…pewna bogata rodzina,baaardzo duża rodzina,przyjechała do naszej miejscowości w odwiedziny.Dzisiaj dostałem telefon…iż chcą 31 grudnia zwiedzić nasz zabytek-dwór w którym pracujemy.-zawiadomił ze zmartwioną miną.
-31 grudnia?Ale to przecież…jest dzisiaj…-stwierdziła Aniela.
-Zgadza się,Nielu.Jesteście moim jedynym ratunkiem!-opuścił głowę,jakby się kłaniał,błagał.
-Damy z siebie wszystko!Prawda? –krzyknęła Niela z wielkim uśmiechem,którego widok był pocieszający,podtrzymywał na duchu.
-No kochani,bierzemy się do roboty!-powiedziała Tania z równie uśmiechniętą twarzą,patrząc się na Anielę.
Wszyscy się rozproszyli.Wrócili do swoich poprzednich zadań,jednak teraz wszystko trwało w wielkim pośpiechu.Nie było czasu na malutkie dokładności,wszystko było w ruchu.Najgorsze było to,iż godzina odwiedzin była nieznana.Gdy goście opuszczą bruk bram,nie będzie najmniejszych szans na sprzątanie,wszystkie środki czyszczące,przedmioty pomagające byłyby już schowane,a każdy pracownik czekał w Sali głównej na nowo przybyłych.
-Zazwyczaj dzielimy gości na grupki,przypisując im danego pracownika by ich oprowadził,jednak dzisiaj jest zbyt mało pracujących…Możliwe,że trzeba będzie oprowadzać jedną ogromną grupę.Gorzej będzie,jeśli któryś z gości będzie chciał przejść szybciej,niż jest zalecane(pomijanie zabytków).Wtedy będzie dopiero problem…-myślała Niela.
Rozbrzmiał dzwonek.
-Już są!-pomyślała.
Wszyscy w biegu schodzili go schowka.Słyszalne były kroki pośpieszne,można było wyczuć napiętą atmosferę,jak gdyby w odwiedziny przychodziła śmierć,a osoba która się jej nie spodoba,skazana była na ścięcie.Każdy odłożył przedmioty na swoje miejsce.Nie prawdopodobne było to,jak wszystko było idealnie odłożone na po przednie miejsce,mimo pośpiechu.Robotnicy przemyli swe dłonie i twarze,poprawili swe włosy,po czym przebrali się w oficjalne stroje.
-Witamy bardzo serdecznie!Dziękujemy za przybycie!-powiedzieli wszyscy pracownicy ze spokojem,ustawieni w jednym rządku,twarzą w twarz do gości.Witając się,wszyscy mieli spuszczone głowy w dół,byli jakby lekko pochyleni,jakby oddawali ukłon.Jeden duży ukłon.
-Dzień dobry!-rzekli goście.
Na początku szedł chłopak,wyglądał na 13-14 lat.Miał spokojny wyraz twarzy,jakby to wszystko go nudziło.A jednak wszystkiemu przyglądał się uważnie,oraz nie mówił nic nie potrzebnego,jak na kogoś z rodziny bogatej.-pomyślała Niela.Był taki ,,idealny”,że nie można było stwierdzić,czy jest on taki słodki,czy może przystojny.I do tego jego włosy podchodziły pod kolor granatowy.Za nim tłum stopniowo się poszerzał.Bardzo widoczna była kobieta w tle z czerwonymi jasnymi włosami,w czerwonym płaszczu i kozakach do kolan.Była bardzo podekscytowana,rozglądając się na boki.Po jej pozie można było zasugerować,iż zaraz spełni się jej największe marzenie.Koło niej stał przystojny mężczyzna,z blond włosami.Mimo eleganckiej białej,lekko rozpiętej koszuli i włosów na żelu,nie przypominał jakiegoś ,,lalusia,,.Wyglądał na wyluzowanego,a zarazem bardzo męskiego,mającego spore bary.Również wyglądał na podekscytowanego,jak kobieta w czerwonych włosach.W tłumie był widoczny również chłopak w okularach,z przedziałkiem na środku.Jego włosy sięgały brody.Wyglądały jakby były całe w jakimś olejku,jak paznokieć pomalowany bezbarwnym lakierem!.Błyszczały,można powiedzieć,że lśniły.Wyglądał całościowo na bardzo dojrzałego,z poważną miną.Można był stwierdzić,że ma 19 lat.Patrząc na jego ubiór,wyglądał na prywatnego lokaja.Bardzo eleganckiego lokaja w specjalnym garniturze,nie takim zwyczajnym,i białej koszuli,pantoflach.Perfekcjonista-inaczej mówiąc.-stwierdziła Niela.Tłum był naprawdę duży,jednak nie sposób było wszystkim się przyjrzeć.
Zapraszamy państwa tutaj!-powiedziała z wielkim uśmiechem Tania,pokazując gdzie mają się wszyscy kierować.
Aniela słysząc te słowa,ocknęła się ze swych nieprzytomnych myśli.

-Dzięki,Taniu.-pomyślała z uśmiechem.

Rozdział 4,

Wtorek.24 styczeń.Boże Narodzenie.Aniela błądziła po mieście,w celu kupienia sobie coś pod choinkę.
-Znowu Mikołaj,hmm…?-pomyślała,po czym weszła do sklepu z drobiazgami.Na jednej ściance wisiało pełno bransoletek,kolczyków,naszyjników itp.Uwagę Anieli przykuła książka z plakatami z anime.Od razu kupiła.Weszła do innego sklepu,z nadzieją iż znajdzie proszek do pieczenia.Znalazła!Teraz kieruje się w stronę domu.Nagle usłyszała płacz dziecka.Na ławce siedział umazany chłopczyk.
-O co chodzi?-spytała się ze zmartwioną miną.
-Mama nie chce mi kupić zabawki!!!Łeee!Co mi z samego samochodziku i lokomotywy,jeżeli nie ma ulicy!ŁEEE!!!
-Spokojnie,spokojnie.Twoja mama się pewnie o ciebie martwi.-uśmiechając się lekko,pogłaskała go po główce.
-Gdyby się o mnie martwiła,kupiłaby mi to co chcę!!!
-Nie krzycz,głucha nie jestem.Aleś strasznie rozpieszczony.Myślisz że będziesz ryczał,to od razu każdy zrobi dla ciebie co będziesz chciał,jesteś śmieszny!-powiedziała z goryczą.
-Nie jestem!
-A pomyśl…co czują dzieci,które nie mają rodziców,dzieci,które zostały…porzucone…?-jej wzrok stał się lodowaty,a głos chłodny.
-Nie ma takich dzieci!
- W takim razie skąd się biorą domy dziecka?
-Nie wiem!Ale ja nie znam nikogo takiego bez mamy i taty!
-Znasz...ja,jestem przykładem.-odpowiedziała bez żadnych emocji.
-Ty…nie masz mamy i taty?
-Nie.Wyrzucili mnie z domu.
-Czyli masz!
-A czy pies porzucony ma właściciela?
-No nie…przecież jest porzucony.
-No właśnie,tak jest i z dziećmi.
Nastała cisza.Aniela patrzyła gdzieś w dal swym nie przytomnym wzrokiem,a dziecko nagle przestało płakać.Nastała głucha cisza.Jedyne co było słychać,to szum wiatru,niekiedy rozmowę ludzi.
-Zamierzasz tu siedzieć cały dzień?-spytała.
-ŁEEE!JAAA CHCĘ DO MAAAMYY!!!
-Spokojnie,znajdziemy ją…-po jej policzku spłynęła łza.Oboje…zaczęli płakać.
-Gdzie ostatnio widziałeś swoją mamę?
-Gdzieś…tu.
-Aha…-_-
Nagle rozbrzmiało szlochanie,ktoś płakał.Z tłumu wyszła kobieta o ciemnych,krótkich włosach.Wycierała co chwile swe oczy,usiadła na pobliskiej ławce.Aniela wzięła chłopca za rękę.
-Prze pani.Czy mogę jakoś pomóc?-spytała Aniela.
-Ja…khe-khe…zgubiłam mego jedynego synka!Tak bardzo się o niego martwię!Tak bardzo go kocham!Tak bardzo…chcę go przytulić….!
-Spokojnie-położyła swą dłoń na ramieniu kobiety-Jeżeli szczęście nas opuści,kiedyś i tak musi wrócić!-powiedziała z uśmiechem,po czym chłopiec wyszedł zza jej pleców.
-Mój synek!-krzyknęła z radości kobieta.Płakała nadal,lecz tym razem ze szczęścia.
-Mamooo,przepraszaam!-zaczął płakać chłopiec.
-Dziękuję,bardzo ci dziękuję!Czy mogłabym się dowiedzieć…jak się zwiesz?-spytała kobieta.
-Proszę mi mówić Niela.-odpowiedziała szczęśliwa.
-Nielu,powiedz,jak zwą się twoi rodzice?Chciałabym im tak bardzo podziękować,za urodzenie tak wspaniałej córki!
-Nie mam rodziców,proszę pani.-powiedziała z lekkim uśmiechem.-Proszę dbać o siebie.-dodała.

Aniela zniknęła im z oczu.Kobieta zakryła swą twarz,po czym spłynęły kolejne łzy po jej policzkach.Tym razem płakała bezgłośnie,przytulona do swego szczęścia.

Rozdział 3.

 Rozległ się pisk czajnika.Aniela zalała zupkę,rozłożyła książki na stole,i zaczęła odrabiać lekcje,chwilami przegryzając poskręcany makaron.Domek był w prawdzie bardzo mały,lecz dla obecnej mieszkanki wydawał się o wiele większy.Może dla tego,że był pusty.Jedyne co było w nim słychać,to ciszę.Dwu-piętrowy budynek miał kolor łososiowy,oraz czerwony dach.Okna były ładnie podkreślone brązem,jak i drzwi.Mimo iż piętra były dwa,tylko na jednym się przebywało.Pierwsze piętro-to piwnica.Na drugim zaś była mała sypiania,spora kuchnia,i łazienka.Do szkoły szło się około 4 km.Dziewczyna jeździła do szkoły na rolkach,niekiedy na rowerze.Najgorzej było w zimę.Gdy śnieg był roztopiony,a ulice przykryte lodem,musiała iść piechotą.
   Nagle usłyszała krzyki.
-Co ty wyprawiasz do cholery?!-krzyknął ktoś na dworze.
Aniela zaciekawiona sytuacją spojrzała przez firankę za okno.Zobaczyła trzech chłopaków.Jeden upadł na ziemię,reszta nad nim sterczała krzycząc różne rzeczy.Po ich minach dziewczyna stwierdziła,że nie wygląda to za dobrze.W każdej chwili była gotów interweniować.
-Mogliśmy zarąbać temu dzieciakowi kase,a ty co?!Puściłeś go od tak sobie!Co ty sobie wyobrażasz?!Wiesz jak trudno jest na siebie zarabiać?!-krzyknął chłopak w bezrękawniku z zieloną bluzą.
-Uważasz to za zarabianie?!-chłopak wstał z ziemi-Tak nie wolno robić!Myślisz,że rodzina tego dziecka nie zarabiała ciężko?!By w końcu kilka złotych mu dać z uśmiechem na twarzy?
-A ty coś się nagle zrobił taki uczuciowy?-powiedział z głupim uśmiechem trzeci-...Zaraz ci tą buźkę uformujemy!
-Chyba nie chcecie się bić?-rzekł obrońca małej istoty.
-A co?Już ci się zachciało kraść?
-Mów za siebie!Róbcie co chcecie,i tak nie stanę po waszej stronie!
Wtem chłopak w bezrękawniku machnął swą pięścią w stronę uczciwego chłopca.Kolega chętnego do walki,już się cały trząsł z podekscytowania.Piętnastolatek zamknął oczy,gotowy na uderzenie w twarz.
-Ale…dla czego nic się nie dzieje?-pomyślał po chwili,otwierając oczy.Stała przed nim dziewczyna o blond długich włosach spiętych w kucyk,trzymając znieruchomiałą rękę przeciwnika.
-Kim ty do kurwy jesteś?!-krzyknął siedemnastolatek w bezrękawniku.
-Kimś,kto znalazł zajęcie dla policji.-powiedziała z szatańskim uśmiechem.Dwaj chłopacy stali osłupieni.Nagle jeden z nich przełknął ślinę.
-I co im powiesz?Że rozmawialiśmy z kolegą o dziecku?-spytał z niepewnym uśmiechem nastolatek w zielonej bluzie.Wrogość na twarzy dziewczyny się nie zmieniła.
-22 październik,atak na sześcioletniego chłopca.12 listopad,zraniona i okradziona dziewięciolatka.16 listopad,zaatakowana dziesięciolatka.-zaczęła wymieniać-22 grudzień,atak na bezbronnego nastolatka.
Mina chłopaka w bezrękawniku tragicznie się zmieniła.Widniało na niej przerażenie,jak i wielkie zdziwienie.Wyraz twarzy,jak po usłyszeniu kary śmierci.
-Skąd to wszystko wiesz?!!-zaczął krzyczeć jakby z płaczem,rzucając się,próbując zadać rany,nie martwiąc się o to czy będą śmiertelne.Atakował w szoku.
-Może nie pamiętasz,ale każdy twój wybryk,każdy zamach,każdy atak,był powstrzymywany przez pewną osobę.Tą osobą…byłam ja.-oczy zalśniły jej,jak gdyby znajdował się w nich lud.Lud,który był w bajce o Królowej śniegu,lud będący w oku chłopca.Lud,pragnący zemsty.Dziewczyna zatrzymała każdy atak.Nie czuła,że atakują ją dwie osoby,nie jedna.Chciała jak najszybciej wymierzyć karę,wymierzyć sprawiedliwość.Chłopak w bezrękawniku dostał z łokcia w kark,po czym kolanem w brzucho.Jego kolega chciał uciec,lecz złapała go za sweter,po czym rzuciła na chodnik.Chłopak,którego obroniła,stał nadal nieruchomy,aż w pewnym momencie rzucił się na jednego,by go unieruchomić.
-Usiądź na niego-powiedziała łagodnie,przytrzymując zbirów,by leżeli na brzuchach.
-Yhm!-usiadł na jednego z nich,trzymając sztywnie jego ręce.
-Nie tak.Musisz odkręcić jego ręce,by strona wewnętrzna była widoczna,przy czym wbij lekko kciuki w miejsce,gdzie widać żyły.Gdy będzie się kręcił,wbij je głębiej,aż zaryczy z bólu.-rzekła bez żadnych emocji.
-O..ok!T-tak dobrze?-spytał oszołomiony,próbując zrobić co w jego mocy jak najlepiej.Nie chciał zawadzać.
-Idealnie.-odpowiedziała z lekkim uśmiechem.Jej wyraz twarzy był łagodny,a zarazem kojący.
-Masz przy sobie komórkę?-spytała po kilku milczących sekundach,w czasie których było słychać niekiedy jęknięcia unieruchomionych.
-M-mam,w prawej kieszonce w spodniach…!
-Spokojnie.Ja ją wyjmę,a ty go trzymaj,dobrze?-jej uśmiech był bardziej wyraźny.Lekko wyjęła komórkę,w czasie gdy jedną ręką trzymała ręce zbira,na którym siedziała.Zadzwoniła na policję,zgłosiła co się wydarzyło,podała lokalizację.Po kilku głuchych minutach słychać było dźwięk syreny.Chłopacy zaczęli się wiercić,i w tym momencie kciuki piętnastolatki wbiły się w żyły szkodnika.Przeraźliwie zawył,jakby to był ostatni jego krzyk,po czym upadł jak martwy.Jej towarzysz przyglądając się jej ruchom,zrobił to samo.Z początku był zdruzgotany,że zrobi coś źle i zbir ucieknie,jednak myśl ,,Nie chcę zawadzać!Chcę pomóc!’’ zrobiła go stanowczego i pewnego siebie bardziej niż przed chwilą.Wtem chłopak leżący pod jego kolanami zaczął uginać się z bólu,krzyczeć przeraźliwe,jęczeć.Wtem dłoń dziewczyny delikatnie dotknęła nadgarstka atakującego.
-Spokojnie,już jest wykończony.-rzekła bez żadnych emocji,z lekkim uśmiechem.Jej dłoń była zimna jak lud.I w tej sekundzie padły na nich światła lamp samochodu policyjnego.Piętnastolatka oznajmiła policjantom co miało miejsce teraz i wcześniej.Samochód odjechał.
-Dziękuję za pomoc…-powiedział speszony.
-Nie pozwól,by otoczenie cię zmieniło.Uważaj na siebie.-powiedziała,po czym zaczęła się oddalać.
-Czekaj!Cz-czy mógłbym się dowiedzieć,jak nazywa się moja zbaw…czyni…?-na jego twarzy pokazał się rumieniec.
-Mów mi Niela.-odpowiedziała z uśmiechem,po czym zniknęła mu całkowicie z oczu.

Rozdział 2.

Godzina 18:23.Aniela skończyła pracę.Wróciwszy do domu,napełniła czajnik wodą,oraz wsypała zupkę chińską do dużej filiżanki.Właściwie był to bardzo duży kubek z uchem,przypominający małą miskę,a zarazem filiżankę.Domek w którym Aniela mieszka,należy do ludzi uwielbiających podróżować.Państwo Mińscy często wyjeżdżają za granicę,w celu uzupełnienia siebie i przeżycia czegoś niezwykłego.Zazwyczaj przebywają po za krajem ojczystym kilka lat,a nawet kilkanaście.Zaproponowali dziewczynie zamieszkanie w tym domu,w zamian za opiekę nad nim.Oczywiście piętnastolatka się zgodziła.Kto by się nie zgodził?Jedyne co musiała robić,to zarabiać na własne potrzeby.Zapłata za wodę i prąd była z góry zapłacona,lecz tylko w połowie.Resztę Aniela musiała sama dopłacić.To było jak ,,sprawdzenie’’.Jeżeli dopłata by nie dotarła,ktoś z urzędu musiał się upewnić,iż dom jest nadal zamieszkiwany.Jeśli nie,informował Mińskich o obecnej sytuacji.Oczywiście,nigdy do tego nie doszło.Nastolatka uważa,iż to ogromne szczęście,że tak się stało.Nie musiała się błąkać po nieznajomych ulicach,w celu znalezienia dachu nad głową.

piątek, 24 stycznia 2014

Sobotni,zimowy dzień.Jest 22 grudnia.Godzina 10:15.Mimo,iż jest to pierwszy dzień zimy,mróz nie jest mały.Właśnie w tym momencie,pewna dziewczyna,zwana Anette,częściej Aniela,kierowała się w stronę dworu.Znajdowała się tam ogromna budowla,w stylu renesansu.Przypominała kościół.Miała kilka wierz,jak i kilka tys.schodów.Zbudowano ją z malutkich,czerwonych cegiełek.Czemu piętnastolatka zmierzała w to miejsce,jeżeli było pod ochroną?Pracowała tam.W jej rodzinie panował kryzys.Brak pieniędzy.Najgorsze było to,że nie dogadywano się w tym ciepłym gronie.Właściwie,to ono było ciepłe.Teraz jest zimne,nie...teraz go nie ma.Dzień w dzień dom jest pełen kłótni,nie porozumień,braku szacunku.Aniela musiała zarabiać na własne życie,gdyż mieszkała sama.Sama?W takim wieku?Tak,to nie prawdopodobne,a jednak.Wyrzucono ją na bruk.Bardzo jej się poszczęściło,że nie musiała spać w lesie.Dwór był wystarczająco spory,by zatrudniano sprzątaczki,które by o niego dbały.Dziewczyna akurat ta lubiła sprzątać.Pracowała tam gdzie mogła.Godziny świetnie jej pasowały.Jest nadal uczniem,więc to wszystko by komplikowało,jednak że godziny pracy zaczynają się od 15:00 do 17:00,nawet później,jeżeli nie będzie się starała,lub coś przykuje jej uwagę.Aniela jest alergiczką,co znaczy nadwrażliwość na nieszkodliwe dla innych ciała,substancje.Przez to często choruje.Zima jest dla niej najgorszym okresem.Jednak dziewczyna jest bardzo wytrwała.Właśnie przekracza próg bram.Straż sprawdza jej identyfikator,wita się,żegna.Przepuszczono ją.Wchodzi do środka,po czym zdejmuje swój kremowy,podchodzący pod kolor cappuccino płaszcz,czarną czapkę,rękawiczki również koloru czarnego,biały szal,oraz ściąga czarne kozaki typu ,,kowbojki,,.Zakłada swój fartuszek,bierze szmatkę,płyn,i rusza w kierunku przepięknych figur,przykrytych nie wielką warstwą kurzu. 

Wstęp.

Ludzie często robią rzeczy przeciwne do słów,które wypowiadają.Mówią,że nie ocenia się po wyglądzie,a jednak widząc nową osobę,zawsze oceniają na początku jej urodę.Sami również o nią dbają,lecz przecież piękno nie jest ważne.Dla człowieka wszystko jest ważne.Mimo,że mówi ,,tak'',czasami ma na myśli ,,nie''.Wszyscy uśmiechają się bez zastrzeżeń,a jednak każdy ma kłopoty.Jeżeli nie brak przyjaciół,to kłótnie w rodzinnym domu.A nawet wszystko razem.Opowieść którą tu napiszę,pokaże jak wielkie jest szczęście,a jak ogromny pech.